pojedziesz dziś wieczór, nie będziesz spał, to cię podrażni.
Mój Boże, czemuż ja nie mogę wziąć na siebie twoich
cierpień! Miły mój, gdy będziesz zmieniał konie w Orleanie,
napisz mi, jak się masz, napisz, czy piersi masz bardzo
stargane. Tkliwość moja, troska o ciebie bronią ci zaniedbywać
swego zdrowia; umieram z żalu myśląc, że cię nie zobaczę,
że nie mam już sposobu upewnienia się. Nie zobaczę cię,
nie będę nic wiedziała o tobie. Och! Jak słodko było
kochać cię wczoraj, a jak okrutne jest kochać cię dziś,
jutro i zawsze!

(...) Wiesz o tym dobrze. Wiesz dobrze, że kiedy cię
nienawidzę, to iż cię kocham z namiętnością, która mąci mi
rozum. Bądź zdrów, bądź zdrów, bądź zdrów, miły mój,
nikt nigdy nie ubóstwiał cię, nie kochał z taką tkliwością.
Uważaj na siebie! Pamiętaj, ocalasz mi życie, szanując swoje
piersi. Jutro... straszna mi jest ta myśl! Tak, kocham cię,
tysiąc razy więcej, niż umiem powiedzieć.

(...) Boże, czy ty pojmujesz, czy zdołasz ogarnąć wszystko,
co ja czuję, co cierpię? Czy myślałby kto kiedy, że ja
mogłam znać spokój? Otóż, drogi mój, prawdą jest, że żyłam
dobę całą oderwana od myśli o tobie; a później trwałam
wiele dni w zupełnej apatii. Żyłam, ale miałam uczucie,
że jestem obok siebie; przypomniałam sobie, że miałam
niegdyś duszę, która cię kochała - widziałam ją z daleka,
ale już nie ożywiała mnie.

Niestety, jeżeli jesteś chory albo jeżeli jesteś jak ten
nieszczęśliwy, który nic nie kocha, nie zrozumiesz mnie.
Jeżeli ten język nie trafia do duszy, jest śmiertelnie zimny;
trzeba mi będzie współczuć z nudą i znużeniem, o jakie cię
przyprawiłam. Do widzenia, zamknę list dopiero
po przyjściu poczty.

List XCVII

(...) Miły mój, zastanów się dobrze; mimo że z pewnością
kochało cię wiele osób, nikt nie kochał cię z większą siłą,
uczuciem i namiętnością. Miły mój, proszę cię, byś zachował
ten list, i jakikolwiek los mógłby go spotkać, nie będę
niepokoić się on ani uskarżać nigdy. Mój wyrok wyrzekłeś
ty sam 10 lutego ubiegłego roku, a jest nim:
Kochać ciebie lub umrzeć.