Przeklęty niech będę, żem opuścił dom ten wiejski i tę
katedrę gotycką. Czemuż się rozstaliśmy? Patrz! Jak nam
trudno teraz znów się połączyć. Och! niech się połączę
z Tobą, a nigdy już się nie rozstanę więcej. Wiem teraz, co to
umierać, co to umrzeć, co być umarłym. - W Terracina zabito
mnie ćwiekami do trumny i odesłano do Rzymu. Od chwili tej
jeszczem nie zmartwychwstał, a życie pracuje, wre, burzy się
w moim duchu. Zmartwychwstaję wiecznie, a nie mogę
zmartwychwstać. Irydion inaczej mówił, lecz nie cierpiał
więcej! Konam wiecznie, a nie mogę skonać! - wołał Grek
nieszczęśliwy! Teraz osądź, co okropniejszym, co bardziej
rozdzierającym, czy niedopełnienie żądzy śmierci, czy życia?
Były niegdyś chwile, w których Sygurd pragnął nicości,
a teraz wzywa niebieskich uniesień, woła i prosi się życia
i piękności, życia, co było jego życiem, piękności, co była
jego pięknością; o zmiłuj się, Ty, zmiłuj się nade mną!

(...) Ten list czy dziennik będzie prawdziwym stanu duszy
mojej opisem, jedynym poematem, któregom zdolny. Co Ty
już takich łachmanów, szmat duszy mojej, krwawych szmat,
mieć musisz, Dialy, kilka tomów listów moich!

(...) Noc - cicho - pusto, dobre Camposele. - Nikt nie
przyjeżdża. Jutro Ty musisz trochę cierpieć, jutro się dowiesz,
że ja tu cierpię. Nie wiem czemu, ale rad jestem, że podczas
tego wieczoru Ty już będziesz wiedziała, że ja tu i żem
nieszczęśliwy. To zaćmi białość pereł na szyi Twojej.
Wy, kobiety! Nigdy nie pojmujecie podniosłości, gwałtowności,
pośpiechu, niewstrzymanych boleści serc męskich. Co w was
rozwodzi się na szeroką przestrzeń, jak ta elektryczność,
której nie znać w powietrzu, to u nas się skupia w piorun!
Wy umiecie cierpieć, cierpienie stało się sztuką waszą.
Cierpienie u was tak głębokie, tak ukryte, tak niewidome,
że szpilki jednej nie zrzuci z kołnierzyków waszych.
U nas głowę nam z karku zrzuca, serce z piersi wydziera.
Wychowanie wasze jest niewolnic nauką. Jarzmo dźwigacie
za wcześnie, serce wam rośnie w głąb, nie ku powierzchni
piersi, wasze życie skrzywione, godność poniżona,
wyobrażenie cnoty waszej niczym innym od wyobrażenia
niewoli. Wstydzicie się szlachetności waszej, na myśli,
że uczucie wielkie, silne i boskie mogłoby przypadkiem lica
wasze powlec bladością, już bledniecie, a czujecie jednak
w każdej chwili, w każdym miejscu, że to stan fałszywy,
nędzny, haniebny, nieznośny. Biedne jesteście! Ale bliski już
dzień, w którym wam będzie i godniej, i lepiej, w którym
rozpusta zniknie z ziemi, ale za to miłość zstąpi i wolność
dla was na ziemię. Wtedy nie odwrócicie czoła zarumienionego
od tego, któremuście po cichu rzekły w głębi serca: "kocham",
wtedy wybór wasz będzie świętym prawem waszym, wtedy
ustanie wyobrażenie najdziksze i najtwardziej pozbawione
rozumu i czucia, że tylko po połowie może kochanego ukochać
kobieta, serce i duszę oddać, a siebie zatrzymać. Dla kogo?
Komu? Bóg całość stworzył, a nie ułamek. Miłość nie jest
arytmetyką ułamków, ale życiem całości. Serce męskie inaczej
bije, nie zarzucam nic niewieściemu, forma jego tylko ułomna,
ale ono samo anielskie. Lecz forma męskich uczuć daleko
wznioślejszą tchnie wolnością, pełna godności patrzy w słońce
i nie mrużąc ócz, pije światło słońca.

Pomyśl, co cierpi takie serce w chwilach podobnych tym,
które teraz przebywam. Pamiętasz, opowiadałem Ci,
że czasem w gabinetach anatomicznych na świeżo wydarte
serce kładą deskę i człowiek staje na desce, a ostatnie serca
konwulsje tyle mają siły, że tę deskę z człowiekiem podnoszą.
Dziś serce moje pod taką deską. Jutro serce moje pod taką
deską; powiedz, co będzie pojutrze!

9-10.08.1843 r.