Ile Cię kocha, o Dialy, ni ja, ani też nikt tego Ci nie
powie, bo któż kiedy potrafi wyrazić słowami całą głąb
tajemniczą ducha? Duch każden jest wszechświatem, tylko że
obróconym nie na zewnątrz, ale w wewnątrz, i póki miłość
nieskończona lub boska idea go nie ogarnie, dopóty jest,
jakoby nie był - ciemnością jest, niewidzialnością jest,
chaosem. Gdy zaś jedną lub drugą się rozświeci (a obie tym
samym, zawsze miłością), wtedy co chwila, co chwila,
w bezmiernej sprężystości swojej się rozszerza, rozdłuża,
ożywia, staje się coraz podobniejszym do wszechświata
widomego, wpół zasianego gwiazdami i wpół otchłaniami
ciemności. I Ty wszechświatem, i ja wszechświatem
tworzącym się coraz doskonalej i piękniej, a miłość nasza siłą
twórczą naszą! Ona duchy nasze punktuje w gwiazdy życia
i szczęścia, ilekroć rozdzieleni, lecz zawsze tylko przez nią
żyjem, bo ona tchem Bożym, co nad nami się unosi!

Nie, nie wypowiem nigdy, ile ja Cię kocham; ciągle,
choć na przemian, a jednak zarazem, pod dwoma postaciami
widzę i czuję Ciebie, jedną i jedyną Ciebie. Ty jak Beatryks
wiedziesz mnie przez miasta, przez grobowce, przez skały
i pola, i morza, zawsze przede mną stąpasz, jak wśród owych
nocy księżycowych nad Tybrem. Wszystko pokazujesz
i wszystko tłumaczysz, choćbyś i milczała, bo przez Ciebie,
ku Tobie, dla Ciebie wszystko pojmuję i na wszystko patrzę,
i wszystko się we mnie odbija.

To znów czuję, jakoby mój duch wszystek stawał się matką,
a Ty matki tej ukochanym dziecięciem, o które matka się
troszczy i drży, i stara się co chwila. Nie myśl, bym wtedy
widział Cię pod dziecka postacią, żebyś tak malowała się
na źrenicach mojej wyobraźni - nie, to tylko w głębi samej
czucia mego się odbywa, tam, gdzie miłość nie nosi barw
żadnych, nie przepasuje się w tęczę kolorytu żadnego,
tylko czuje, płacze, kocha, tęskni, strzeże, męczy się,
pielęgnuje, lęka się, czuwa po nocach, jak matka, w całej
prostocie, ale i sile przywiązania. Skoro zaś Twoja postać się
objawia mnie, skoro wstępujesz w tę część ducha mego,
kędy światło świeci i farby się rozmaicą, wnet jesteś
Beatryczą moją, i znów ja, który przed chwilą pieścił Cię
i nosił na ręku, i że tak powiem: duchowe piersi moje Ci
rozmykał, ten sam ja, podbity, pociągniony, idę za Tobą przez
świat, jak Dant za niebianką! Powiedz, Dialy, czy rozumiesz,
co mówię, to, co chciałbym wyrazić Ci?

28.10.1844 r.


(...) Niech Bóg Cię strzeże okiem słońca i okiem księżyca,
i gwiazd oczyma, i niewidzialną potęgą, gdy chmury na niebie,
niech wtedy każden kamień bruku i każda kratka dywanu,
po której stąpasz, życia dostanie, by strzec Ciebie! Każdej
chwili mój duch wszystek, wytężon w Twą stronę, także
strzeże i pilnuje Ciebie. Ile Cię kocham, nikt nigdy się
nie dowie, ni Ty nawet - chyba w innym świecie,
gdy ujrzysz przejrzyste kryształ duszy mojej i losów moich
przed sobą! Lecz nim takim zostanę dla Ciebie diamentem,
kochaj mnie choć trochę i pamiętaj, że w ręku Twoim moje
życie doczesne i moja wiara wieczna! - Do obaczenia,
do obaczenia, stopy Ci ściskam.

Twój teraz i na wieki Zyg