Wesele
Maria Banus
W sypialni był czarny kosmiczny ziąb.
Rozbierz się, poprosiłam go, ogrzej mnie.
Najpierw odkręcił sobie głowę, zgrzytała jak Saturn
wydzierający się z uchwytu swych pierścieni
albo jakby korek, co kwiczy
w szklanym gardle butelki.
Odkręcił sobie prawą rękę z gwintem
jak na pocisku.
Odkręcił lewą rękę
jak obła metaliczna rakieta.
Odkręcił sobie sztuczną prawą nogę
klnąc jak szofer na przerywający silnik ciężarówki.
Odkręcił sztuczną lewą nogę
z jękiem żelaza o żelazo
jak w kotłowni.
Podczołgałam się do jego serca,
położyłam mu głowę na piersi,
wsłuchałam się w tętno jego serca.
Nie zgrzytało, nie szczękało, nie miotało się
w rytmie eksplozji:
biło.
Dookoła wyrosły źdźbła trawy
i z leszczyny wyjrzał pyszczek królika,
jakieś niebo
z mleczną strużką chmury. I wtedy wreszcie
zapłakałam.
Przełożył z rumuńskiego
Jerzy Płudowski