Wiersz miłosny Mariana Czuchnowskiego pod tytułem Zdejmująca podwiązki

Zdejmująca podwiązki

Zdrowej brunetki niebieskie oczy

Sypią iskry, wrą gniewem, wyrzutem pogardy,

Bo niecierpliwi się nieznośnie.

To bluzka ciasna, to zawadza kolczyk

W loku ukryty. Znów spódnicy atłas

Zbyt hałaśliwy. A czerwona warga

Lekkim puchem osypana wąsa

Z aksamitnej sadzy, gdy dziewczyna targa

Grube, oporne, jedwabne podwiązki,

Błyska w strumieniu słonecznego światła.

 

Młoda rwie szybko czarne, aksamitne kokardy

Z krągłych kolan; szeleszczące rozkosznie

Miękkie sznury, chwytające zamkiem, jak srebrzystym zębem,

Obcisłe pończochy.

Błysła noga, śniade uda,

Koncha brzucha. Widać ciała wąski ścieg,

Gdy się zwalnia ponad mlecznym kłębem

Biódr.

Już dziewczyna w lustrze naga stoi,

Przestraszonym, bladym z lęku i zieleni.

 

Lustro nie wie, co uchwycić, czy różowe chrząstki

Z pulchnych biódr, czy pierwej zęby, lub oczu odbicie,

Lub piersi z wczesnych malin, albo gniazdo puchu,

Jak młoda, rdzawa paproć sterczące zuchwale,

Oddychają jasno piersi, usta drżą, oko się nie boi

Dotknąć szyi, ciasnego stanu tężejącego w zachwycie.

 

Dziewczyna mając na sobie tylko różowe korale,

Krzyknąwszy, zamarła w bezruchu.

Zmrużyła oczy.

Po czym nagle cała

Od szyi do stóp w lustrze się rumieni.