Aż którejś nocy przebudzony
Mąż gniewnie począł pytać żony,
Czemu tak często z łoża wstaje
I dokąd zwykle się udaje.
"Panie — odpowie ona na to —
Nic nie wie o rozkoszach świata,
Kto o słowiczych pieśniach nie wie.
Zaczarowana moc w tym śpiewie.
Słowika słucham, jego czekam,
Jego muzyka mnie urzeka,
Ach, one dają szczęścia wiele
Przecudne te słowicze trele,
Wielka namiętność ma, głęboka,
Nocą i tak nie zmrużę oka."
Gdy groźny pan wysłuchał żony,
Zaśmiał sie straszny, rozsierdzony,
Podumał chwilę, wreszcie kazał
Schwytać słowika w łęk z żelaza.
Już niegodziwe te pułapki
Czyhają na ptaszęce łapki,
Nie ma leszczyny ni kasztana
Bez sideł — taki rozkaz pana.
Schwycą stworzenie nieszczęśliwe
I do barona niosą żywe.
Porwał słowika ucieszony,
Podążył do komnaty żony —
"Bywaj mi, pani, pójdź, a skoro,
Rzekę ci jeno słów kilkoro.
Spójrz, oto teraz w mojej mocy
Ptak, co ci kazał czuwać w nocy.
Skoro się dostał w moje ręce,
Już on cię nie obudzi więcej!"
Kiedy to usłyszała żona,
Odebrać ptaka chce, strwożona,
I zgrozy pełna dłonie składa,
On jednak śmierć ptaszkowi zada.
Dłońmi obiema szyjkę ściska,
Ukręca ją, już krew z niej tryska,
Zaiste, trudno mówić o tym,
Co srogi pan uczynił potem,
Ptaszęce ciałko rzucił z siłą
Na żonę — suknię zakrwawiło
I krew gwiaździstą trysła plamą
Pod piersią, tam, gdzie serce samo.
Potem pośpiesznie wyszedł z sali.
Nieszczęsna słania się i żali,
I tuli ptaszka, łka rozpacznie,
Cała we łzach, przeklinać zacznie
Oprawców, którzy skradli skrycie
Jej szczęście, a ptaszkowi życie.
"Jakiż mi serce ból przenika,
Teraz, gdy nie ma już słowika,
U okna już nie będziem dalej
Z dala na siebie spoglądali.
Mój ukochany — serce czuje —
Pomyśli, że go mniej miłuję.
Poślę słowiczka, w liście powiem
Wszystko, o wszystkim niech się dowie."
I na kawałku złotogłowia
Spisała te żałosne słowa,
Bijące serce przycisnęła,
W ów list słowika owinęła,
Paziowi rozkazała swemu
Ten dar nieszczęsny nieść miłemu.
Rycerz więc teraz wie o wszystkim.
Z rozpaczy, zda się, szału bliski.
Lecz nie zachował się niegodnie,
Gdy ową wieść otrzymał od niej.
Rozkazał rzeźbić wnet ze złota
— Przecudna była to robota —
Szkatułkę małą, złoto szczere
Zdobiły nadto grona pereł.
Tam właśnie złożył pan słowika.
Gdy potem wieczko sam domykał,
Zapieczętował szkatułeczkę.
Zamknięcie takie bywa wieczne...
Odtąd, czy w zdrowiu, czy w chorobie,
Zawsze szkatułkę miał przy sobie.
Taka się, moi mili, mieści
Treść w tej przesmutnej opowieści,
O której pamięć nie utonie.
W Bretanii Laustic mówią o niej.