Nad ranem
Marzanna Bogumiła Kielar
budzić cię, nad ranem: ciężarem na wpółsennych palców,
zanim zadzwoni budzik, przed podróżą; nim
dworcowe poczekalnie, perony
wezmą nas na własność, otoczą metalową powłoką,
zimnem. Światło dopiero montuje swoje instalacje,
z mroku wytrąca porzucone ubrania, książki — i sól
nadmorskiego brzasku
przesypuje się na wewnętrzny parapet. Chmury coraz mocniejsze,
skomplikowane: obroty powolne
ciężkiej jazdy — nad skrzydłami
mew; papier milimetrowy pamięci zatrzyma drobiazgi.
Unerwione jak płatek ucha, opuszki ust; ten gest,
sposób, w jaki odpinasz pasek zegarka i zsuwasz
z przegubu — jest teraz czarną skrzynką znalezioną
na płyciźnie nocy. W strużynach
snu; dotyk jak otwieranie
zgłoski, przeciągnięcie jej w szept...
(Obudzić się, słuchać) —
jak zrywają się ścięgna tamtych godzin, i minuty wracają
i wiodą, już pozbawione chronologii
samoistne życie (drga magnetyczna igła:
pamięć)