Młoda matka
Paul Valéry
To popołudnie najpiękniejszej z pór
roku jest niby nabita miąższem poma—
rańcza, z której tryska dojrzałość.
Ogród w całej swej dorodnej okaza—
łości, światło, życie — wszystko prze—
chodzi z wolna okres swej najwyższej
przyrodzonej doskonałości. Można by
powiedzieć, że wszystkie rzeczy od po—
czątku swego istnienia pracowały tylko
nad przygotowaniem tej pełni krótko—
trwałego przepychu. Szczęście jest wi—
doczne tak jak słońce.
Młoda matka wchłania oddechem naj—
czystszy ekstrakt tej substancji, z której
jest sama — z policzków małego dziec—
ka, które trzyma. Przyciska je do siebie,
by zawsze pozostało nią samą.
Ściska w ramionach owoc swej twór—
czości. Zapomina, a nawet cieszy się, że
się oddała — ponieważ odbiera się i od—
najduje stokrotnie przez tkliwą bliskość
tego ciała, którego piękna świeżość na—
pełnia ją upojeniem. I chociaż dotyka
pięknymi swymi rękami płodu, który
wydała, czuje się zupełnie czysta i nie—
pokalana jak dziewica.
Przelotnymi spojrzeniami pieści listo—
wie, kwiaty i wspaniały całokształt
świata.
Jest niby Filozof i Mędrzec z przyro—
dzenia, który znalazł swą ideę i stworzył
to, czego pragnął.
Nie jest pewna: czy jądro wszech—
świata mieści się we własnym jej sercu
— czy też w tym małym serduszku,
które bije w oplocie jej ramion i nadaje z
kolei życie wszystkim pozostałym rze—
czom.
Przełożył Roman Kołoniecki