Wiersz miłosny Paula Verlaine pod tytułem Elegie [Strona 2]

— O, niechaj twoje ręce, ach, ileż to wolę,

Kołyszą mnie, nie szarpią mej biednej miłości!

 

Lecz w głębi, w samej głębi, nawet i w twej złości

Tak cię kocham, że nowe w niej czerpię rozkosze!

Smaga mi krew, co płynie leniwo po trosze

Z chorób, zgryzot; otrzeźwia mnie, biednego drania,

Szaleńca bez rozumu, i mocą działania

Prostej logiki — żale, a raczej wyrzuty

Budzi we mnie i sprawia, że staję wyzuty

Z wszelkiej pychy i widzę własne swoje winy,

Co były już przyczyną (ach, mimo tej miny

Mojej, tak dobrodusznej), nie raz, nie dwa razy,

Krzywdy ludzkiej, niewinnej bliźniego obrazy;

Więc mimo iż łez z oczu toczysz mi bez miary,

Wychwalam po wiek wieków twe lube przywary.

 

Tak, wady twoje, bowiem masz ich sporo może —

Choć raczysz cierpieć, bym je uwielbiał w pokorze —

Niczym są. Miłaś mi jest. Co mówię, tyś bogiem

Moim. Tak, nie boginką: takim ciepłem błogiem,

Dobrotliwem napełniasz mnie; tyś moim panem,

Nie kochanką; jam woli twej kornie oddanym

Rabem wśród wszystkich szaleństw. Tyś mym całym życiem;

Twe przywary są moich jedynie odbiciem,

Ach, jak drogie, jak miłe. Duszo moja biedna!

Kapryśna ty, jak umiesz być tylko ty jedna,

Złośnica, nie zazdrosna (czy to nie przekora?),

Dokuczliwa niekiedy (i na śmiech jest pora),

To zbyt wesoła (trzebaż skosztować i męki),

A wreszcie... Co tam, wszystko ty moje... i — dzięki!

Przełożył Tadeusz Żeleński (Boy)