Smutne kroki
Philip Larkin
Po odlaniu się, człapiąc z powrotem przez pokój
Po omacku do łóżka, rozchylam zasłony:
Zaskakująco czysty księżyc, pęd obłoków.
Czwarta. Pod przepaścistym i ogołoconym
Przez wiatr niebem rzucają ostry cień korony
Drzew. Jest coś pociesznego w tym pośpiesznym kroku,
Jakim księżyc pomyka przez strzępiaste chmury —
Kłaki armatnich dymów — wysoko nad domy,
Gdzie, kamienną poświatą szlifując kontury
Dachów, trwa absurdalny, odrębny, widomy
Zewsząd — pastylka pasji, kunsztowny, ogromny
Medalion melancholii! O, wyjące chóry
Wilków pamięci! Wznosząc oczy, drży się lekko.
Ta twardość, jasność, prosta i dalekowzroczna
Otwartość intensywnie w nas zapatrzonego
Oka budzi wspomnienie, jak dotkliwa, mocna
Jest młodość — niepowrotna dziś i niewidoczna,
Lecz wciąż nie mniej potężna w innych, gdzieś daleko.
Przełożył
Stanisław Barańczak