Wiersz miłosny Philipa Larkina pod tytułem Wysokie okna

Wysokie okna

Gdy widzę parę smarkaczy, po których

Poznać, że on ją rypie i że im nawzajem

Dobrze dzięki pigułce czy innej diafragmie —

Wiem, że to właśnie jest tym rajem,

 

O którym każdy starzec marzył całe życie:

Dawne więzi i gesty, niby muzealny

Kombajn, zepchnięte na pobocze drogi,

A kto młody, ten zjeżdża po długiej zjeżdżalni

 

W basen szczęścia, bez końca. Ciekaw jestem, czy też

Ktoś czterdzieści lat temu, patrząc na mnie z boku,

Także myślał: Ten będzie miał dopiero życie;

Żadnego już tam Boga, zimnych potów w mroku

 

Na myśl o piekle, fałszu klękania przed katabasem,

Którym się gardzi. Tacy jak on będą drwili

Z tych bzdur, z radosnym piskiem zjeżdżając w swój basen,

Wolni, psiakrew, jak ptaki. I w tej samej chwili

 

Zamiast słów, myśl rozjaśnia blask wysokich okien:

Szkło przeniknięte objawieniem słońca,

Za szkłem błękit powietrza, puste i głębokie

Nigdzie, nic nie mówiące, nie mające końca.

Przełożył
Stanisław Barańczak