Rumieńce, które płoną,
Lecz nie gorącą i czerwoną
Pożogą grzechu, w ciele rozpaloną.
Radości, których panią
Jest Cnota, przeto idą za nią,
Zwąc ją pociechą swoją i przystanią.
Lęk, tak czuły i błogi,
Jak wtedy, gdy w alkowy progi
Pierwszy raz wkrada się kochanek drogi.
Łzy, przelotne i płone,
Jak gdy, w ramionach utulone,
Dziewczę łzą żegna dziewictwo stracone.
Dnie, co w swej jasnej chwale
Nie muszą się zadłużać wcale
U nocy, gorzkiej przez smutki i żale.
Dnie, które światłem ducha
Sprawią, że nawet gdy noc głucha,
Rozjaśni mroki słoneczna otucha.
Noce krótkie — bo skraca
Noce rozkoszna dwu ciał praca —
Lecz długie przez to, że dzień nie powraca.
Życie, co się ośmiela
Własnego końca jak wesela
Czekać i witać go jak przyjaciela.
Niech zna miłą rozmowę,
Która ozłaca dni grudniowe
I wieńczy kwieciem starą Zimy głowę;
Godziny jedwabiste,
Bezchmurne słońce i cieniste
Altanki; myśli podniosłe i czyste.
Niech uciecha wesoła
Dniom jej ozłoci jasne czoła,
A skrzydłom nocy puchu dodać zdoła.
Niech w jej całej postaci
Natura chwałą się bogaci,
A zdobna sztuczność dobre imię traci.
Niech jej życie osładza
Malarstwa i poezji władza,
A własna cnota we wszystkim doradza.
Życzę jej, by się stała
Bogata w cnoty, zubożała
W życzenia; to już życzeń lista cała.
Jeśli więc Czas mi wskaże
Panią, o której z dawna marzę,
Którą girlandą ślubów moich darzę,
Której będą splatały
Nadzieje przyszłe laur wspaniały
Jako hołd dla jej teraźniejszej chwały,
Która tego dokona,
Że stanie żywa, choć wyśniona —
Przestanę szukać i powiem: to ona.
To ona; promień, który,
Spływając na me serce z góry,
Rozjaśnia życzeń moich mgły i chmury.
Niech przyjmie ów laur świeży
Ta, której cnotom się należy
Hołd, ale której skromność weń nie wierzy;
Którą mam w takiej cenie,
Że każde lotne me życzenie
Wstrzymam i w pieczęć pocałunku zmienię.
Mocą miłości tkliwą
To, co grą rojeń było żywą
We mnie — w niej będzie historią prawdziwą.
Przełożył
Stanisław Barańczak