Studium w szarości
Roman Śliwonik
Mimo że ściana jest cienka nie słyszę nocą skrzypienia łóżka w ich pokoju
kęt jadalni w którym siedzę jest pusty Nie widzę ich
z sufitu tylko zwisa pajęczyna
czasem z tamtego kąta dobiegnie szczęk łyżki
czasem dobiegnie głośniejsze siorbnięcie zupy
patrzę w tamtą stronę Widać tylko wahadłowo błyszczącą łyżkę
wychodzę na ulicę Nagle wyrastają z wypłowiałego parkanu
idę asfaltem
Dopiero po kilkudziesięciu krokach uprzytamniam sobie że ich minąłem
wchodzę do kawiarni Przesuwają się przed szpalerem oczu
wczoraj pewna kobieta zauważyła mnie przez nich
siedzę Nie trzymają się za ręce Nie patrzę na siebie
kelnerka wylewa kawę Kawa opada przez nich Na podłodze lśni kałuża
kelnerka ściera kałużę Nie przeprasza
Ryzykuję Mówię dzień dobry
odpowiedź rozpływa się szybko w nijakich włosach
jej uśmiech na chwilę rozmiękczył twarz Od razu przebił twarz na wylot
Zniknął
Stoję na schodach sam Za oknem szary asfalt
Poszli Zapadli w drogę
myślę Szczęśliwi Sami na świecie Nie nagabywani
Nie walczę ze ścianę Z ludźmi Z pejzażami
mimo że ściana jest cienka nie słyszę nocą skrzypienia łóżka w ich pokoju
i nagle uprzytamniam sobie
wczoraj widziałem obciśnięte czarnym swetrem jej strome piersi
wielkie piersi
kwitnie w szarości wielkimi białymi piersiami
białe piersi
białe piersi
są za ścianą Jeszcze nie wiedzę że w to południe
stanął nad nimi cień