Mit młodości
Stanisław Piętak
1.
Długo ramiona i piersi próbowały ucieczki z ciemnej izby.
Żółty sufit osuwając się ominął mnie i mój krzyk.
Czarne plamy okien, plamy świateł —
zapach końskiego potu wiruje przy włosach,
na pyłkach muzyki drży.
Spazm bolesnej rozkoszy już cichy, coraz cichszy.
Przepłynął czas jak ciemność.
Ciała tańczących dziewczyn dla mojej rozpaczy
urastały w drzwi.
2.
Zmęczenie, zmęczenie przytłaczające jak czarna dal.
Jakże długo musiałem tu iść!
W śnieżycy leżą domy i drzewa,
płynie płot, niziutki płot.
Można jak w dłoń zaczerpnąć do warg chłodu,
tylko spazm rozpaczy podpływa wyżej,
dławi w gardle jak gąbka słodkiej krwi.
Jeszcze krok, tak ciężko podźwignąć nogi.
Oto znowu przybyły płateczki muzyki niematerialne jak wiew,
gałązki śniegu spadają jak świece: śmierć, śmierć...
Ustami tak nagle targnął strach bezbrzeżny jak wołanie w mroku
I dłonie ciszej od krwi potoczyły się do śniegu.
3.
Pot — to włosy tańczących dziewczyn pachną końskim potem...
Była to pierwsza myśl, gdym się ocknął.
Cicho wstawało serce jak płomień w białej dłoni.
Nie znaczył już nic czas, nie było rozpaczy,
tylko taką żałosną pustką zamarzał śnieg na mokrej skroni.
Drzewa i domy spłynęły w zamieć potem niżej
i tyle podeszło do sinych ust tanecznych obcych cieni.
Wstałem, dźwignąłem mądrość mroku —
spotkaną po raz wtóry zadumę śmierci na ziemi.
4.
Wlokły się pasma skrzypiec jak zaprzęg zabłąkanych za wsią w
[śniegu koni.
Domy kuliły się przy drodze, tylko ominąć je było coraz trudniej.
dwa kroki — przystanek — dwa kroki...
Droga wydłużała się smugami drzew, nie było dla nocy brzegów.
Więc to tak... tak samotnie spływa się w cień jak struga
[krwi do śniegu...
Nowe drzewo, jak dobrze oprzeć siebie i serce o wstrząsane
[wiatrem drzewo.
Biała droga — wszystko jest wzniosłe wokoło jak pożegnanie
[dłoni.
Ręce, dźwignijcie radość szlochu —
przeżycie pędzi za nami zapachem potu dziewczyn białymi końmi.