Koncert na cztery ręce
Stanisław Popek
Wchodzę w smugę światła,
w twoje ciepło,
w zespolenie.
Ta podróż z utratą bytu,
z zatrzymaniem czasu,
z pogranicza rodzenia się
i zanikania,
jak styk życia i śmierci.
Wchodzę w twój oddech,
w zapach,
w zatratę myślenia.
Ktoś gra za ścianą Chopina,
albo liść szeleści tamtej jesieni
w nowych żółto-zieleniach
przedwiośnia.
Odkrywam
drżenie ciała.
Czy to wiosna twoja?
Czy moja?
Czy już — jeszcze nasza?
Wchodzę w nieznane
w rozkoszo-cierpienie,
w mozaikę trwania.
Noc
okrywa welonem jasności
wyobraźnię,
idę tym pasmem światła
w księżycowy pył oczekiwania
na wieczny niedosyt.
Skowyt psa
przywraca "tu i teraz",
"życie chwilą" w niebycie
nurza się
jak palce w klawiaturze traw.
Ktoś jednak gra!
Może gra o życie,
a tylko Preludium Chopina
jak poszum liści
niknie.
I czas przywraca wymiar istnienia.
Smuga cienia
zaczyna swój bieg w codzienność.
Wchodzę w zespolenie
z lękiem
o jutro.
Kończę podróż...
ale jeszcze razem
w koncercie na cztery ręce.
Ktoś jednak gra za ścianą Chopina.
A ja myślałem,
że to była muzyka
w naszych sercach.