1900
Światopełk Karpiński
Podaj mi stare rymy — ciotko Leokadio —
jeszcze raz je spalimy nad zdziwionym tłumem.
To ty pamiętasz słowa, od których się bladło
i w kraju nadwiślańskim rosyjską zadumę. —
Wtedy dzieci zbierały, kaszląc, muchomory.
Stare panny tańczyły walce ziół jesiennych.
Rozwódki też musiały chodzić na nieszpory,
więc śmieli się wąsaci o policzkach pszennych.
A raz po balu zgasłym u panny posażnej,
ułożonej żmurkowsko w oparach przedświtu —
na kałużę księżyca, czarno i poważnie
wylazł kalosz... susami... i zastygł z zachwytu. —
Krzyknęła! aż głęboko, w piwnicy studziennej
ze świecy sfrunął płomień i ostatnim blaskiem
jak chustką starł ze stołu cienie bezimienne...
A za oknami, sypiąc z podków iskry z trzaskiem,
w rozhukanej karecie jechał śpiew Cyganki.
Rano Feliks podwiązkę znalazł w bujnej brodzie
i kazał kupić pudla dla pulchnej kochanki,
a gniadą klacz osiodłać — niech czeka w ogrodzie.
Tam kwiaty miały wtedy innych imion wonie.
Innym gestem wznosiły drzewa swe gałęzie.
Panny same z konewek rosiły lewkonie...
a ciotka Leokadia kochała hortensje...
Bo właśnie o hortensjach pierwszy dyskurs wiodła
ze swoim przyszłym mężem, który się zastrzelił.
I całowany we śnie, wypłakany w modłach,
w śmigłego charta "Lorda" po śmierci się wcielił.
Więc hortensjami, bacząc na śmierć i rozmowę,
zdobiła swoje landa na corsa kwiatowe.
O! Były to zabawy słodzone zawile.
Wśród ptasich piór fruwały uśmiechów motyle.
Łabędzie w kapeluszach zajęły pojazdy
i łatwiej o brylanty było jak o gwiazdy.
Do dzisiaj hrabia niańczy tom miłosnych listów.
Prawdziwa sanna dzwoni w muszlach u dentystów
W wieczornych bramach baby snują opowieści,
i ciotka Leokadia stare rymy pieści.