Przesłanie
Tadeusz Gajcy
Wywiodę noc wiosenną przed zwalony dom
— a nad nim biała stoi Niedźwiedzicy struna
jak dymu wędka piękna albo kształt pioruna —
i bieg ciepłego nieba otworzę pod rąk
promieniem pełnym łaski. Przez pejzażu próg
odejdę, rózgi olszyn zginając jak pasterz,
na traw spokojny deseń, jezior sady płaskie,
tam kwiat ukośny błyska jak krzemienny zdrój.
Opowiem wszystkie dzieje raz jeszcze wargą pełną,
przywrócę ogień ścianom, ziemi rozpacz ciał
i łzę jak krwi kruszynę zawieszę pod powieką,
jak On planety bryłę w księżyca zmienił kształt.
Byście na niebo patrząc poznali ognia szyszkę
i ziemię z nim spojoną, i twarz człowieczą w nim,
i rąk muzykę niemą jak strun rozbitych skrzypiec,
gdy ołów w serce mierzył jak topór srebrny w pień.
Byście przymknięciem oczu mówili: właśnie tutaj,
gdzie namiot sosny burej i ornat wąskich rżysk
łamali siwą młodość łagodni tak i smutni
w płomieniu dom budując jak szafot albo krzyż. —
Nie my, samotni w czasie, ujmiemy w rękę twardą
obłoków kontur cenny i ziemi ufnej kwiat,
jak rzeźba wpół—złamana, ale miażdżąca prawdą,
jest trudne słowo nasze i krótki męski płacz.
Wywiodę ton ostatni w tej wiosennej nocy
pod Niedźwiedzicy posępnej sercem,
byście mówili: narodzeni z miłości
nie chcemy więcej.