Moimi oczami
Tadeusz Kubiak
Siedziała w knajpie «Wenus na ziemio
ponad kieliszkiem pełnym — łez,
Przyszedł i oparł na jej kolanach
kudłatą mordę bezdomny pies.
Pies miał — to śmieszne i bardzo dziwne —
ślepia tak bardzo po ludzku piwne.
Jak ja.
Głaskała łeb ciemny, kudłaty,
tulący się do ciepła jej kolan,
łeb bezimienny, mokry od deszczu,
zimny od wiatru z ciemnego pola.
Pies miał — to śmieszne i bardzo dziwne —
ślepia tak bardzo piwne.
Jak...
Licho wie — czyj, licho wie — skąd.
To pies czy bies na czterech nogach?
Łagodny u jej stóp jak baranek,
owca zbłąkana na ciemnych drogach.
A miał — to śmieszne i bardzo dziwne —
ślepia prawdziwie po ludzku piwne.
Jak ja.
Gdy odsuwała go od swych kolan,
świecąc okrutnym i zimnym szkłem,
patrzył w jej oczy z lękiem i smutkiem,
jak gdyby nigdy pies nie był psem.
Jak Boga kocham — śmieszne i dziwne —
skąd u psa ślepia po ludzku piwne.
Gdy znów głaskała kosmaty łeb,
mrużył z rozkoszy okrągłe ślepia.
I w piersi psiej grało psie serce,
jak pogrzebany w kudłach fortepian.
Słyszysz — to śmieszne i bardzo dziwne —
serce i ślepia po ludzku piwne.
Po ludzku piwne.
Siedziałem obok. Milczałem patrząc.
Kieliszek szklił się pomiędzy nami.
Być może ona nie widziała tego,
że pies patrzył na nią moimi oczami.
Patrzył i patrzył. To bardzo dziwne.
Ale nie śmieszne — psie ślepia piwne.
Te oczy piwne.
Po ludzku.