Wiersz miłosny Tadeusza Kubiaka pod tytułem W Warszawie na Tamce kupowałem kwiaty

W Warszawie na Tamce kupowałem kwiaty

W imię Ojca i Syna —

już...

Biały dzień się zaczyna —

znów...

 

Biały, biały od śniegu

i od słońca na śniegu,

i od wina białego,

wina, wina i wina

do białego ranka —

voila

znów...

 

W imię Ojca i Syna,

za furtą, jak duch,

mniszka w białym kornecie

zamieniona w słuch.

 

Kling — klank...

Przed moim wejściem — dzwonek,

na moje wejście — dzwonek,

po moim wejściu — dzwonek.

 

— Ja tu w sprawie fiołków...

[Uśmiech w kierunku mniszki].

 

— Niech będzie pochwalony —

«dzień dobry» nie dla wszystkich.

 

— Na wieki wieki fiołkom.

I miłości na — amen.

Fiołkom, fiołkom alpejskim,

alpejskim z perskim okiem

do oka opatrzności

zaspanego nad ranem.

 

Kling — klank...

Przed moim wyjściem — dzwonek,

na moje wyjście — dzwonek,

po moim wyjściu — dzwonek.

 

Na ulicy jak złodziej

liczę fiołki — kupione

i te dwa ukradzione.

 

Na poniedziałek — fiołek.

Na wtorek — drugi fiołek.

Na środę — trzeci fiołek.

Na czwartek — czwarty fiołek.

Na piątek i sobotę —

piąty i szósty skradłem.

 

Alpejskie z perskim okiem,

by cieszyły Barbarę.

 

Siódmego fiołka nie ma.

W niedzielę już wyjeżdża.

Dokąd jedziesz, Barbaro?

Nie w Alpy. Nie do Persji. Dużo dalej dla

[ciebie. Do siebie — nad Narew.