Na peronie
Thomas Hardy
Ostatni pocałunek; zostałem u wejścia
Na peron, ona weszła nań — kolejne kroki
Zmniejszały ją w mych oczach, aż była drobniejsza
Niemal od kropki:
Punkt bieli, co migotał muślinowo-zwiewnie
U zbiegu zwężających się linii peronu,
Przez ludzkie rojowisko dotarłszy już pewnie
Do drzwi wagonu.
Omiatana przez latarń pobieżne spojrzenia,
Przesłaniana przez grupki obcych, które zwykła,
Nie nasza więź spajała — u kresu widzenia
Co chwilę nikła
I znów się pojawiała, aż ją całkowicie
Straciłem z oczu, plamkę bielejącą mętnie;
I tak ta, która była mi droższa nad życie,
Znikła doszczętnie...
Tak wiele wspólnych planów snuliśmy w tym lecie;
Wiedziałem: z nowym latem powróci, odziana
Może nawet w tę samą zwiewną biel — a przecież
Nie taka sama!
— I czemu trwasz, młodzieńcze, w żałobnym milczeniu,
Choć, skoro się kochacie, wrócą dawne szczęścia?
— Nic się nie zdarza dwakroć tak samo... a czemu,
Nie mam pojęcia!
Przełożył
Stanisław Barańczak