Biały niedźwiedź
Tymoteusz Karpowicz
Gdy dźwięk spotyka się z dźwiękiem blask z cieniem materia z materią
wszędzie tropimy zawzięcie dwie białe gwiazdy jej nóg
Kim jest ta istota że ciągle zdyszani zmieniamy spocone tęczówki
by ujrzeć ją jeszcze jaśniejszą i trwalszą?
Dla kogo niesie swą skórkę delikatniejszą od włosków na uchu myszki
wsłuchanej w piosenkę trzmiela?
Kim jest ta dziewczyna pytamy przysłonięci światłem
jej ciała niby pachnącym obłokiem
Kim jest kim będzie — szepczemy wołamy śnimy
pochyleni nad śnieżną przepaścią obcej urody
gotowi rzucić się na dół w śmiertelne koło zachwytu
za samo prawo pytania i obłęd męskiego pragnienia
A kiedy jej blask już złowimy i przełamiemy go na pół —
dwie gwiazdy z niej uczynimy dwie chmury dwa białe źródła smutne
A kiedy już nie ma tajemnic objawia się w zwykłym szlafroku
poprawia nam sny pod głową zamyka książki otwarte —
patrzymy na nią jak na białego niedźwiedzia co chce spać w
[naszych źrenicach
jak w bryłkach lodów polarnych które pocięte mieczami
zórz magnetycznych spływają wzdłuż naszych planów ucieczki
— patrzymy na nią patrzymy i wściekli za jej potęgę
cofamy cofamy źrenice aby nie miała gdzie mieszkać