Uniesienie
Urszula Benka
W ramionach mężczyzny tracę rozum. Ta podwójna nagość
jest jak grudniowa noc. Urodziłam się w grudniową noc
obrzędu śmierci. Gdzieś nad wodami zarazem
wschodziła czystość bestii srebrną świętą Luną.
To z krain wzroku bestii spłynęły ramiona mężczyzny,
a jego wola
od tamtych źródeł lśniła zimnymi jeziorami wśród bagien —
Tam właśnie iść... I niech zamarzną ślady
szkląc się twardą purpurą mrozu,
niech księżyc drży odbijany w przezroczystych rafach
mego ciała, lodowej góry.
Wzrok bestii jak kolia
drogocenna — rozmieszcza błyski szczęścia
w tańcu bez słów, a gdzie dotknęła stopa,
szrony iskrzą szaleństwem i w zgłodniałych błotach
coś się pręży. Przenika ból:
Pamięć, zrozum, nie zdoła tych chwil zachwytu uchować —
wola na bagnach bluźni, ściga cienie imienia,
gdzie księżyc przed nią rysuje w zmarzlinach rozumne bruzdy
i w obojętnym szaleństwie rylec jaskrawo mu pęka —
W ramionach mężczyzny po ciemku wyczuwam wrażliwą sierść
grudniowej nocy. I rodzę się nieskończenie obca.
A on zaciska powieki. Wiem,
że nie on. Wiem, że bagno uwiedzioną w nie kocha!