Nadnagość
Urszula Kozioł
Miałam azyl swój w lesie
— już go wyrąbałeś
W inne strony odeszłam
— już się stały twoje.
Którędy bym nie biegła
zabiegałeś drogę
na przejściach czatowały uprzedzone domy.
Miał to być pojedynek
lecz wdałeś się w zmowy
teraz wszyscy jednego osaczają zwierza
bez czasu ochronnego
bez wyboru broni.
Nie masz kto by mógł dzisiaj dachu nie odmówić
nie masz kto by nie wydać mógł
nie wskazać na mnie
nie masz kto by nie tropił.
I ubiegasz ślady
nim je zdążę odcisnąć w panicznym wybiegu.
Tyle mi pozostało co w zmilczanym słowie.
Lecz tyś zdołał się wedrzeć w zatajone wnętrze
i już nawet ze sobą nie mam dziś przymierza.
Choć język zaniemówił
trzewia mam stugębne.
Wydają mnie gruczoły dech się mnie zapiera
ciśnienie krwi spiskuje z tętnem na mą zgubę —
Tyleś wziął. Wszakżeś jeszcze nie pojmał mnie całej.
Chcesz mnie dostać — śmierć zabierz.
W niej jeszcze mam azyl.