Erotyk campingowy
Wacław Pomorski
(Markowi Zgaińskiemu)
modrzewiowe deski
tego campingowego domku w strzekęcinie
przypominają mi was dziewczyny tego kraju
te fioletowe pełnokrwiste sęki słoje
jak oczy otwarte do świtu
(po tym co w końcu musiało nastąpić) jak włosy
oplecione wokół ust szyi i dłoni którymi szuka się gwiazd
(jakby ich wcześniej nikt nie zrywał przede mną)
wasze piersi
małe i duże tak różne jak różne są wasze imiona — jolu gosiu
ewo mario tereso grażyno anno marzeno i tak dalej
wasze nogi
wystrzeliwane w powietrze w powietrze w ściany
stopami w niebo
umykające ruchliwym biodrom swych sprężystych samców
odlatujące we wszystkie strony świata
jak ptaki nad ranem
wciąż gotowe do powrotu
jasne jak bliźniacze sosny wyszłe z kory w księżyc
rozchylone i zwarte
że nawet kościste kolano skazane jest czasem
na niemęską dezercję
wasze oddechy — garstki ciepła
zmyślne porcje nieartykułowanych westchnień
spiętrzające się nad wargami
w lotne dmuchawce ledwo słyszalnych dźwięków
oddechy przygaszane kołyską szaleństwa
oddechy — eksplozje oddechy — pożary
szepty nie szepty — i och
pocałunki
pocałunki rozsypywane hojnie jak perły pocałunki gwiazdy
pocałunki w gdziekolwiek w co bądź
pocałunki na ślepo pocałunki
w przepaść
i
słowa słowa słowa
słowa na pęczki
słowa jak aksamitne chusteczki drżące u twarzy
słowa na wiatr — proszę cię — nie tak mocno
i słowa chusteczki zdejmowane z ust
jak sukienka na wiosnę
słowa intymne — wejdź we mnie — świntuszek nie śpi —
jesteś słodki słodki
słodki jak zakazany owoc
potem już tylko zostaje podrzucony przez noc
jedwab świtu — w nim smolny zapach lasu pod trójkątem dachu
tam słychać tupot rannej rosy którą przepędza chrzest
obudzonego kornika
i już właściwie nic nie ma większego znaczenia
zostaje Ż Y C I E — — — Ono jednak zostaje na dłużej
Strzekęcin, 17.09.86