teraz on i nowe dwa
w oszalałych miotają się podrygach.
Gdzieś w dolnym piętrze
osypał się tynk...
Nerwy, dużo nerwów,
mniejsze, większe,
cała czereda opętana
skacze,
i już
uginają się nerwom kolana.
A noc w pokoju iłem zamula się i błotem,
wzrok tonie ociężały w zamulonej toni,
nagle drzwi zadygotały,
Jak gdyby hotel
zębami z zimna zadzwonił.
Weszłaś ty,
opryskliwa jak "na, masz"!
Męcząc rękawiczek zamsz,
rzekłaś:
"Wiesz,
wychodzę za mąż".
Ano cóż... wychodź...
Nie szkodzi.
Zniosę ból.
Spójrz,
spokojny jestem
jak puls
umarłego.
Pamiętasz?
Mówiłaś:
"Jack London,
pieniądze,
w odmęt miłości i szału paść!"
A ja wiedziałem jedno,
że jesteś Giocondą,
która należy skraść.
I skradli.
Znów zakochany pójdę po świecie,
ogniem płomieniąc brwi mych pręgi.
Cóż!
I w spalonym domu przecie
mieszkają czasem bezdomne włóczęgi.
Przełożył
Julian Tuwim