Ballada jakich wiele
Włodzimierz Zagórski
I
Siedziała zamyślona,
W kapryśnej była wenie;
Naprzeciw siedział młodzik,
Co kochał ją szalenie.
Rzekła — "Ach jakbym chciała,
Mieć dzisiaj na wieczorze
Bukiet z kamelii świeżych:
Że też to być nie może!" —
On rzekł — "A to dlaczego?" —
Spojrzała się nań dziwnie:
— "Że też się panu zawsze,
Chce pytać tak naiwnie.
O siódmej zjadą goście,
Już czwarta, mróz aż zgrzyta;
Do miasta stąd trzy mile,
A pan się jeszcze pyta." —
On powstał, nie rzekłszy stówka,
I wolnym wyszedł krokiem;
Że wyszedł, nie spostrzegła,
Nie pożegnała okiem...
II
Trzy godzin nie minęło,
Panna już czeka w sali.
Złą drogę mają goście;
Wiatr mroźny z śniegiem wali.
Wszedł młodzik lecz tak blady,
Jakby go z krzyża zdjęli;
Lecz w oku lśni mu radość,
Bo niesie pęk kamelii.
— "Kamelie!"... krzyknie panna:
— "Est-ce possible? O mój Boże!
Mówże pan, skądeś dostał
Kamelie o tej porze?" —
— "Przywożę je ze Lwowa,
Prosto od Klimowicza.
— "Co pan?" — Ja pani, hrabia
Pożyczył mi Wolwicha". —
— "Hrabia?! Ach, jaki dobry,
Mais voyez, jak to grzecznie!
Powiedz mu pan, że za to
Wdzięczną mu będę wiecznie!".