Wiersz miłosny Albiusa Tibullusa pod tytułem Nemezis

Nemezis

Panią już mam i gotów mój los niewolniczy.

Żegnaj, mrzonko swobody, idyllo słodyczy!

Sądzona mi niewola i powróz na szyję,

którego nie rozluźni Amor, póki żyję.

Na nic rachunek grzechów i cnót przed tym bogiem.

Pali mnie! O zbrodniarko, żarzę się! Gaś ogień!

Gdybym mógł nic nie wiedzieć i nie czuć cierpienia,

chciałbym być w górskich wodach odłamkiem kamienia

lub wystawać na wietrze jak przybrzeżna skała,

by we mnie srebrną pianą woda uderzała.

Lecz teraz dni są gorzkie, bardziej gorzkie noce,

czas kropelkami żółci spływa i bulgoce,

elegie też nie służą oniemiałym ustom:

zbrodniarka chce zapłaty, a rękę ma pustą.

 

Cóż po Muzach? Gdzie ulga? Gdzie skuteczny sposób?

Nie proszę o natchnienie do szumnych eposów,

nie opisuję lotów słońca w kosmografii

i nie badam, gdzie księżyc, skończywszy bieg, trafi.

Ja, liryk, szukam drogi do serca kobiety.

Cóż po Muzach, gdy niczym jest słowo poety?

Więc rozbojem i zbrodnią zdobędę podarki!

Lepiej to niż pod progiem wypłakiwać skargi.

Albo zrabuję złoto ze świętych ołtarzy!

A tak! I pierwszą trzeba Wenerę znieważyć!

Ona mnie kusi, ona zdzierstwami doświadcza,

na nią niech się podniesie ręka świętokradcza!

 

O przeklęci zbieracze szmaragdów zielonych,

farbiarze szat fenickich czerwienią syconych!

Ich wina, że purpura sukien, ich to wina,

że blask pereł rozbudza szaleństwo w dziewczynach.

Stąd jest zło. Stąd się wzięły zgrzytające klucze,

stąd pies u bramy nastał i nastało szczucie.

Lecz jeśli dość bogate prezenty niesiemy,

klucze nie bronią wstępu, a pies nagle niemy.

O nieszczęśliwy związku chciwości z urodą,

pomyłko bogów, łasko zmieszana ze szkodą!

Stąd jest płacz, stąd są zdrady, ból i złorzeczenia,

i sam Amor się w boga rozpusty zamienia.

 

Tobie, którą tak miłość bez pieniędzy złości,

niech wiatr i ogień strawi lśniące kosztowności.

Niech się śmieją młodzieńcy, patrząc na ten pożar,

niech nikt wody nie nosi, gdy będzie skarb gorzał.

Niech w godzinie twej śmierci zabraknie współczucia,

niech najlichszej ofiary nikt zwłokom nie rzuca.

Jest gdzieś dziewczyna czysta, szlachetna? Jest taka?

Przed jej stosem żałobnym trzeba stać i płakać.

Pewien siwy staruszek będzie czcił jej cienie

i co rok na nagrobku kładł zielony wieniec,

a odchodząc tak szepnie: "Niech spoczywa w ciszy,

sen ma lekki, trosk nie zna i zgiełku nie słyszy".

 

Prawdy głoszę, lecz choć je najpiękniej wyrażę,

kocham, a muszę kochać tak, jak ona każe.

Jeśli powie, bym sprzedał dom rodzinny, mogą

kupcy na licytacji kupić go niedrogo.

Niech wszystkie czarownice, niech Circe z Medeą

naparzą ziół tesalskich, trucizny naleją

i niech mnie poją sokiem, który cieknie z klaczy

szalejącej, gdy tabun ogierów zobaczy.

Jeśli moja Nemezis obejmie mi szyję,

może jeszcze domieszać tysiąc ziół: wypiję.

Przełożył Jacek Bocheński