Wiersz miłosny Andrzeja Arczewskiego pod tytułem Turniej poezji miłosnej

Turniej poezji miłosnej

Ona

rozkłada swoje ciało

w czterech rogach prześcieradła

 

Czeka

z dumnym sercem arystokratki

jak na piętnastowiecznego rycerza

 

On

pędzi galopem ponad zasiekami

sztywno osadzony

w siodle perłowego wierzchowca

z chmur

z kopia gotową do ataku

w zanadrzu trzyma halabardę

— przyrząd ostatecznego ratunku

 

Turniej rozpoczęty

— krzyknął król — całując królową

 

Krwią nasiąka pole bitwy

ofiara pada zarzucając nogi do góry

księżyc gaśnie pod naporem jej ud

gwiazdy ogarnia przedwczesna schizofrenia

oczy połykają ciemność

jeszcze tylko żądne krwi zęby

przecinają wargi

Język zlizuje bakterie

balsamując wyzute ciało

zbliża się do miejsca przeznaczenia

Resztkami sił

ułożył rycerz hymn

do swojej damy

 

Bądź moją poezją rozpustna kobieto

czarnym zaułkiem

skrzepem krwi

żyłą wyprutą

końcem

i

początkiem

wiersza

 

Rozkładam samotność

na Twoich piersiach

tę nić łączącą

nasze archipelagi

niedostępności

 

Bądź moim piórem

kartą białą

życiem śmiercią

wódką winem

 

Bądź moją kurwą rozpustna kobieto

dwoma kropkami nad i

znakiem zapytania

w środku

czy też na końcu