Wiersz miłosny Andrzeja Trzebińskiego pod tytułem Liryk o miłości

Liryk o miłości

Miej już oczy zielone — mówię — to nic —

Zielone — pytasz — to znaczy: jak — ? to znaczy: w jaki sposób — ?

Zielone — o, tak, Anno — aby w nich

Był głos i usta mogły być — bez głosu,

Zielone, niby drzewa w ulewie deszczu ziaren,

Jak gwiazdy, których ogień góruje nad ciężarem,

Że lecą ogniste w górze. — To właśnie tak.

 

Miej już ramiona słoneczne — mówię — trudno, miej.

Słoneczne — śmiejesz się — to jest żart i to zupełnie niemożliwy.

Więc dobrze, obejmij razem z człowiekiem słoneczny dzień,

Wtedy szczęście to nie będzie niepokoić czy dziwić.

Nie będzie — jak mię niegdyś — niepokoić

Szeroki, zbyt szeroki gest ramion twoich,

Bo gdy ramiona po to są tak szerokie, by objąć słoneczny dzień,

 

To nie boli...

 

Miej już lekki, dziewczęcy krok — no, trudno, nawet gdy odchodzisz,

No, trudno, nawet gdy odejdziesz, miej lekki krok i lekką sukienkę.

Przecież trzeba się w końcu zgodzić,

Że musi być coś bardzo lekkiego, gdy wszystko na świecie jest ciężkie

Gdy życie jest ciężkie, i myśl, i gwiazdy mają swój ciężar.

 

To dziwne — o, Anno — uwierz — och, przecież to sama wiesz —

To dziwne i bardzo trudne, ciężkie, ale nic ponadto.

Bo że pierś — własną pierś

Ma się rozdartą —

To za to oczy ma się zamknięte i chmurne

I choć kto ujrzy ranę — nikt nie ujrzy cierpienia,

Cierpienia ani niczego, ach — ani niczego ponadto.

 

To nie był kaprys serca — to był miłości realizm,

Gdy miłość taka opęta — świat odrobinę upada...

Więc aby wzniósł się nadal — mówię twardo, bezwzględnie i bez żartu

Miej oczy zielone, ramiona słoneczne — i krok miej lekki nadal.

Warszawa, wrzesień 43 r.