Wiersz miłosny Andrzeja Trzebińskiego pod tytułem Wymarsz Uderzenia

Wymarsz Uderzenia

A jeśli bzy już będą, to bzów mi przynieś kiść

i tylko mnie nie całuj, i nie broń, nie broń iść.

Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł

i ciebie z karabinem do końca będę niósł.

 

To wymarsz Uderzenia i mój, i mój, i mój,

w ten ranek tak słoneczny piosenka nasza brzmi —

słowiańska ziemia miękka poniesie nas na bój —

Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi.

 

A jeśli będzie lato, to przynieś żyta kłos,

dojrzały i gorący, i złoty jak twój włos,

i choćby śmierć nie dała, bym wrócił kiedy żyw,

poniosę z twoim kłosem słowiańskich zapach żniw.

 

To wymarsz Uderzenia...

 

A jeśli będzie jesień, to kalin pęk mi daj

i tylko mnie nie całuj, i nie broń iść za kraj.

Bo choć mi wrosłaś w serce, karabin w ramię wrósł

i ciebie z karabinem do końca będę niósł.

 

To wymarsz Uderzenia...

 

Poniosę nad granicę kaliny, kłosy, bzy,

to z nich granica będzie — z miłości, a nie z krwi,

granice mieć z miłości w żołnierskich sercach U —

nasz kraj się tam gdzieś kończy, gdzie w piersiach braknie tchu.

 

To wymarsz Uderzenia...