Wstyd
Bogusław Adamowicz
Nad łożem Niewinności wiotkiej i dziewiczej
Całe chóry aniołów niewidzialnych wieją,
One dyszą w uśmiechu, w głosie jej słodyczy
I w spojrzeń jej pogodzie świty zórz ich dnieją.
Anioły, Liliowością bladą idealne —
Wstydów duszy wiośnianych... one nad jej skronią
I wokoło jej kibici krążą niewidzialne,
I łona jej świetlanej pół-senności bronią.
I ducha jej kołyszą... stroją wdzięku czarem
I przed wzrokiem natrętnych, co spojrzeniem plami,
Spuszczają rzęs zasłony... i przed Grzechu żarem
Czystą postać śnieżnymi okryć chcą skrzydłami.
One Wieniec Mistyczny dla jej skroni plotą,
Wplatają aureole w jasne jej warkocze —
Anioły lśniące Gwiazdą Niewinności złotą...
Biedne, smętne anioły, chociaż tak urocze!...
Bo ledwo miłość w sercu zatli się dziewiczym,
Po skrzydłach ich świetlanych dreszcze zgozy biegą:
I stąd ta trwoga drżąca, jak przed czymś zbrodniczym
Przy pierwszym całowaniu ust ukochanego.
Gdy on zbliża się ku niej — one czujną rzeszą
Już lecą, by bezbronnej jak przed wrogiem bronić...
Gdy sięga do jej rąbków — jak na alarm spieszą
Wstydem złoto-różanym nagość jej obsłonić.
I pasują się długo... przeciw chuciom rwącym
Walczą z wrogiem w rozpaczy pełne drżeń i łkania
I nareszcie w tym krzyku — w tym rozdzierającym
Krzyku jej bezbronności — słychać ból konania...
Już padły podeptane... Już nad łożem ciemnym
Zagasły cudne blaski... Tylko cisza głucha
Szemrze jeszcze ostatnim tchnieniem ich tajemnym —
Tą ostatnią modlitwą ich nikłego ducha.
O świcie — smutek wieje z oczu jej —już mglistych —
Jak dym od zgasłej gwiazdy nad zamierzchłą tonią...
I nie ma już, o nie ma jej aniołów czystych
I wieńca liliowego z tą mistyczną wonią!