Wiersz miłosny Bohdana Drozdowskiego pod tytułem Jesień

Jesień

Piersią nagą po mokrej przesuwasz murawie

o poranku przepitym farbami jesieni

Leżę patrzę oddycham wzrok i dotyk bawię

twoim ciałem dymiącym moja nowa ksieni

 

Żadna noc się nie zdarza dwakroć taka sama

nasze zejścia do piekieł ni wniebowstąpienia

Coś się w tobie odmienia i coś mnie przemienia

dramat grzęźnie w komedii komedia brnie w dramat

 

Włos rozpinasz na krosnach krzaka jarzębiny

przędziesz głos tak jedwabny żem zmuzyczniał w tobie

orkiestrując krew twoją w senny świtu krwiobieg

mam ciebie mam jutrzenkę mam więc dwie dziewczyny

 

I umieram na chwilę i cucę się znowu

przysypany klaskaniem kasztanowych dłoni

Zbieram krople z rzęs twoich a niesyt połowu

nurzam twarz w twoich piersiach uchodząc pogoni

 

promieni nazbyt jasnych powiewów zbyt ciepłych

obłąkany lękami (to wszystko tak kruche)

A potem ślad w murawie naszych ciał zakrzepły

prostujemy oddechów pośpiesznych podmuchem

 

Aż coś w nas pęka nagle i tężeje w lawę

Słońce obłok wciągnęło na swą twarz sromotną

Nie ma ciebie Mnie nie ma Wiatr głaszcze murawę

jakby z naszym zniknięciem było mu markotno

 

Aż rychła zima przez nas nie skończone płótno

zamaluje na biało

tę bajkę miłości wierutną

kwiecień 1969