Wiersz miłosny Bronisławy Ostrowskiej pod tytułem Krysta [Strona 2]

A mnie się w piersi żar pragnienia lęże,

Gdy — u nóg mając brylantowe słońce —

Śnię, że to twoich oczu błyskawice

Ogniem brylantów mi palą źrenice.

 

I przystroiłam się cała w klejnoty,

W wisiory pereł ciężkie i w łańcuchy,

Aż ze świecideł szedł za mną brzęk złoty...

A lipy na mnie sypały swe puchy...

I tak wracałam powoli, w zadumie,

W brzęku świecideł i w starych lip szumie.

 

Nikogo na on czas nie było doma.

Dziewki służebne jeno po komnatach

I moja stara macierz niewidoma,

Przędąca kądziel w świetlicy. Po latach

Pamiętać będę jeszcze tę godzinę,

Gdy tak we złocie szłam w progi matczyne.

 

Cicho u okna siedziała z kądzielą,

A całe w słońcu wiło się przędziwo.

Pod lnianych rąbków nieskalaną bielą

Z daleka głowę jej poznałam siwą

I ślepych oczu wzrok — dziwnie daleki,

Spod koralowej idący powieki.

 

Z wrzeciona snuta nić w pożarze słońca

Cała promienna zdała się i złota.

Rzekłbyś: spod chudych, białych rąk, bez końca

Promień słoneczny wijąc się migota,

A ona siedzi sztywna taka, biała,

Jakoby dziwna mara — już bez ciała.

 

Snadź usłyszała krok i złote brzęki,

Bo nagle przędza jej pękła. Bez słowa,

Spojrzeniem jeno i skinieniem ręki

Zdała się pytać: — "Kto?" — "Matko — królowa!"

I w wyrzeczonych słów dławiącej męce

Padłam całować jej stopy i ręce.

 

Nic mi nie rzekła. Lecz na włosy moje

Spuściła cicho swe dłonie bolesne,

Swoich trzęsących się, biednych rąk dwoje!

A żadne słowo dzielące, przedwczesne,

Z ust jej nie wyszło. Długo trwała w ciszy,

A mnie się zdało, że mą duszę słyszy.

 

I — ciągle milcząc — schyliła się do mnie,

I pocałunkiem podniosła mię z ziemi...

Snadź zrozumiała wszystko — tak ogromnie,

Że nie raniła słowami próżnemi.

I nagle — padła mi na pierś z rozpaczą,

Płacząc, jak tylko ślepe matki płaczą.

 

Tej samej nocy, panie, byłam twoją...