Był zwyczaj ongi
Edmund Bogdanowicz
Był zwyczaj ongi: Wenecja "czerwona"
Ślub zawierała z błękitami morza,
Które tuliła do marmurów łona.
Co rok z portyku purpurowy doża
Szedł i dziewicy dawał pierścień drogi;
Ta go rzucała do wód chłodnych łoża...
W noc ślubną, srebrną, w oblubieńca progi
Szła ona, którą zwą lagun królową —
Fala jej perły rzucała pod nogi,
A księżyc lampę zapalał nad głową.
Ja, miast pierścienia, rzuciłem jej słowa
I oczy moje posłałem płonące.
"Kocham cię, kocham!... Patrz, jak płonie głowa,
I serce płonie, jak gwiazda, jak słońce...
O pójdź, pójdź droga!... O, pójdź w me ramiona,
Niechaj cię czuję, tu na piersi z bliska.
Bądź mi, jak róża cudna, zapłoniona,
Bądź mi, jak gwiazda, co błyska...
Bądź mi kochanką, co w objęciu kona,
Co splotem ramion jak wężami ściska...
O słodka moja, o ty... ubóstwiona!"
I oczy moje rozbłysły w zieleni,
Zielona fala pochłonęła słowa.
Zachód już morze liści w krąg rumieni,
Na mchach się kładzie zorza purpurowa.
Szum idzie głębią... zerwie się, to stanie...
Ścichł, szmaragdowe zadrżały podwoje.
— "O, idziesz do mnie, luba, na wezwanie!"
Głos szepce słodki, cichy:
— Dziecię moje!"