W błękitnym konfesjonale
Edward Słoński
W błękitnym konfesjonale
uklękłem, jak ludzie prości,
i spowiadałem się morzu
ze wszystkich swoich miłości.
Mówiłem że nie pamiętam...
że nie wiem... prosiłem łaski...
— Kto mierzył, morze, twe wody,
kto kiedy liczył twe piaski? —
Rzuciło się na mnie morze
z swych kryształowych przezroczy,
— Policz miłości twe grzeszne,
a piaskiem nie syp mi w oczy. —
Więc liczę... a serce w piersi
tak bije, tak mocno bije...
O morze, każda z nich jeszcze
jest we mnie i dotąd żyje! —
Więc pierwsza była dostojna,
uśmiechy miała dziewczęce
i oczy smutne i duże,
i twarde od pracy ręce.
Z bark moich zdjęła ten ciężar,
co mnie do ziemi przygniatał,
bym się radował, jak dziecko,
i górnie, jak orzeł, latał.
Druga jaśminem rozkwitła
w ogródku moim o świcie,
pokusą grzeszną i słodką
oczarowała mi życie.
Spaliła moje radości
żądz purpurowych płomieniem,
zabrała spokój i ciszę
i pokłóciła z sumieniem.
A trzecia... O morze, morze,
swym wielkim szumem mnie zalej!
Jak to się stało naprawdę,
żeśmy się tak pokochali?