Wiersz miłosny Ernesta Brylla pod tytułem Malowanie żony

Malowanie żony

Takie są właśnie, co wołamy: żony;

konstrukcja szczygła — a ten nie uniesie jesieni.

Więcej liścia niż kwiatu — kwiat już znaczy owoc

więcej wiatru niż rzeki...

Gładzimy co rano

uda, chcemy tak tkliwie jakby porcelany

dźwięku jej ledwo dotknąć

nim od tętna pryśnie.

U palców lotki

i tak jakby kowal walił Mozarta...

Bo takie są właśnie

małe jak ziarno, brak im tego ugru

którym ciężarne kwitną.

Ramiączko koszuli

odsłania piersi (w renesansie duchy

bywały tęższe, gotowe, by w biodra

przyjąć błogosławieństwo)...

A one bezbożne

nie chcą przymierza, nieprzydatne garnkom

znienawidzone przez kuchnię.

I jeśli

trzeba rodzinę równać do ogniska

nie znicz to będzie, nie dostojny płomień

lecz suchość dymu, ognik papierosa

który osłaniasz w dłoniach przeciw wiatrom.