Wiersz miłosny Felicji Kruszewskiej pod tytułem Brzoskwinie

Brzoskwinie

Pijemy dziś herbatę w obrosłej winem altanie.

Ja jestem bardzo poważna, mówię ci grzecznie: Panie.

 

Siedzisz niedbale w fotelu i palisz papierosa.

Brzęczy gdzieś w cukiernicy łakoma duża osa.

 

Stonce się stacza ukośnie. Za chwilę topolę minie.

Podsuwam ci na paterze duże złotawe brzoskwinie.

 

Brzoskwinie świecą w krysztale, jak ciepłe różowe latarki,

pokryte są lekkim puszkiem, jak moja skóra na karku.

 

Lecz najpiękniejsza jest chyba ta, która leży na wierzchu,

różowi się i złoci w łagodnym błękitnym zmierzchu.

 

Okrągła, duża, pachnąca, wygląda, jak zapłoniona.

Jest pewno miła w dotknięciu, jak moje nagie ramiona.

 

Bierzesz ją lekko w palce, przymrużasz trochę oczy,

rozrywasz ją ostrożnie, sok ci po palcach broczy.

 

Wyjmujesz serce-pestkę (sok w niej upojny chlusta)

różowe, słodkie mięso wkładasz w najdroższe usta.

 

Nagle pochylasz ku mnie młode, wysmukłe ciało

i pytasz bardzo serdecznie: Mój Boże! Co pani się stało?

 

Nie umiem odpowiedzieć, a łzy mi płyną, płyną...

chciałabym... Tak! Właśnie bym chciała być tą różową brzoskwinią!