Z podróży
Franciszek Dionizy Kniaźnin
Nie potrafiłbym wędrować po świecie,
Czując w mym sercu postrzał od miłości.
Rad bym się zawżdy przy swej bawić mecie,
Gdzie piję nektar wzajemnej czułości.
My to tę tylko znamy tajemnicę,
Co jesteśmy w praktyce.
Za owe przeszłe momenta radosne
Dzień mi tęsknotę i noc każda pędzi.
Nie może uśpić przykrości nieznośne
Ani gwar ptaszęt, ani puch łabędzi,
Ani rozrywki, ani tańce, ani
Przyjaciele kochani!
Nie wiem, co się to w moim sercu dzieje.
Biedzę się, trapię, i ustawniem smutny.
Niepłonny to jest ogień, co mię grzeje;
Ani mam zapał, widzisz, bałamutny.
Jest to rzetelna miłość, co przyjemnie
Nieci ten płomień we mnie.
Kiedym wyjeżdżał z miłej mi Warszawy,
Widziałaś, jakem był strapiony wielce.
Czułem i w Mińsku z tej żałość wyprawy;
Zaświadczą o mym wzdychaniu i Sielce;
I nocleg w pustej przetrwałem Wiśnicy
Na nieznośnej tęsknicy.
Brześć i Terespol widział z podziwieniem,
Jakem się ku mej oświadczał kochance.
Nieraz z miłosnym wydałem się pieniem
I w nudnym Kodniu, i w nudnej Różance.
O tobie wszędy razem naraz nucił,
I dla ciebiem się smucił.
Lecz już niedługo tej dla mnie goryczy:
Za chwil niewiele do nóg ci upadnę.
Już chęć godziny i momenta liczy;
Już się na słowa zdobywa dosadne,
W których pokażę, na stały zadatek,
Wiarę, miłość i statek!