Ekspres
Gottfried Benn
Brązowy jak koniak. Brązowy jak listowie.
Rdzawobrązowy. Żółć Malajczyka.
Ekspres Berlin—Trelleborg i nadbałtyckie kurorty.
Ciało, nagie w marszu.
Aż po usta zbrązowiałe od morza.
Dojrzale schylone, ku greckiemu szczęściu.
W oczekiwaniu sierpa: jakże pojemne jest lato!
Już przedostatni dzień dziewiątego miesiąca!
Rżysko i kopa schną w nas.
Rozwój, krew, znużenie,
bliskość georginii mąci nam w głowie.
Męskobrązowość zapada się w żeńskobrązowość.
Kobieta jest czymś na jedną noc.
A jeśli było dobrze, jeszcze na następną.
O! Potem znowu skazany na siebie!
Niemota! W trybach maszyny!
Kobieta jest czymś o woni.
Niedowyrażenia! — Niech skonam! — Rezedy.
W tym jest południe, i pasterz, i morze.
Każde urwisko oparciem dla szczęścia.
Żeńska jasnobrązowość zatacza się w męską
ciemnobrązowość:
Podtrzymaj mnie! O, upadam!
Jakże mi zwiotczał kark od słodkiego zmęczenia.
To tylko ten gorączkowy słodki
ostatni zapach ogrodów.
Przełożył
Krzysztof Karasek