Golda Meir i Morris Meyerson

Golda Mabowicz z Milwaukee miała siedemnaście lat, kiedy w 1915 roku wstąpiła do Syjonistycznej Partii Pracy i zaczęła zbierać pieniądze na wyjazd do Palestyny, aby się w niej osiedlić. Podjęła tę decyzję, kiedy przeczytała o okrucieństwach, jakie spotkały Żydów w Europie Wschodniej podczas I wojny światowej, i obojętności, z jaką potraktował je świat. Zrozumiała, że stoi przed nią ważne zadanie, które musi wykonać: naród żydowski nie może dalej żyć w takim rozproszeniu i pogardzie; musi mieć ojczyznę. Jej determinację, aby założyć państwo żydowskie w Palestynie, podzielało wielu młodych zapalczywych ludzi z miejscowej partii syjonistycznej. I nie tylko o determinację tu chodziło; zdaniem jednego z przyjaciół czterech na pięciu entuzjastów tej idei również kochało się na zabój w Goldzie.

Dlaczego w dwa lata później poślubiła spokojnego, nieśmiałego, nie interesującego się polityką introwertyka Morrisa Meyersona, który uważał syjonizm za ruch nie tylko nudny i nieefektywny, ale nawet "śmieszny"? Zrobiła to dla tej samej przyczyny, dla której on zgodził się towarzyszyć jej do Palestyny mimo ogromnych wątpliwości i niepokoju. Kochali się. Ona kochała go za uczciwość, uprzejmość i łagodność, a także za wiedzę i umiłowanie sztuki, muzyki i literatury; on za prawość i bezpośredniość, idące w parze ze współczującym sercem i wielkim poczuciem humoru. Ich miłość była dostatecznie silna, by móc stawić czoło wyzwaniu.

Żadne z nich nie miało stałej ani dobrze płatnej pracy. W czasie pierwszych lat małżeństwa musieli bardzo oszczędzać i wyrzekać się wielu rzeczy. Ale wiosną 1921 roku mieli już tyle odłożonych pieniędzy, że mogli przyłączyć się do grupy żydowskich syjonistów, wśród których była również siostra Goldy, Shana, jadących do Ziemi Obiecanej. Wyprawa ta była pierwszą z wielu prób wytrzymałości uczucia Morrisa. Podróż, która zazwyczaj nie trwała dłużej niż trzy tygodnie, tym razem przeciągnęła się do dwóch miesięcy. W dodatku na okręcie wybuchł bunt; marynarze opanowali maszynownię (powodując niebezpieczny przechył statku), zniszczyli większość zapasów żywności, zanieczyścili solą wodę pitną i wreszcie, pokonani przez lojalną część załogi, znaleźli się w areszcie. Brat kapitana załamał się pod wpływem tych wypadków i do końca podróży nieustannie krzyczał. Jeden z pasażerów złamał nogę i musiał czekać, aż statek zawinie do najbliższego portu, aby mu ją nastawiono. Inny został wyrzucony za burtę, a jeszcze inny zmarł, ale przypuszczalnie z naturalnych przyczyn. Na koniec kapitan, któremu groziło oskarżenie o brak kompetencji, popełnił samobójstwo. Nawet odporna Golda nie miała odwagi, aby nazwać tę podróż przyjemną.

Grupa, która wylądowała w lipcu w nowym izraelskim mieście Tel Awiwie, nie miała tęgich min, a już najbardziej sfrustrowany był Morris. Bliższe poznanie Tel Awiwu nie zdołało poprawić ich humoru. Zamiast oazy łudzącej obietnicą lepszego życia, jaką spodziewali się zastać zasugerowani nazwą "Wzgórze Wiosny", zobaczyli słabo zaludniony skrawek piaszczystej ziemi, okolony ciągnącymi się w nieskończoność bezkresnymi piaskami pustyni. Grupa w posępnym milczeniu rozpatrywała swoje niewesołe widoki, aż wreszcie jeden z młodych ludzi się odezwał: "Wracam do domu". Chociaż słowa te wypowiedział czołowy żartowniś, oddawały dokładnie odczucia Morrisa.

Ale Golda czuła inaczej. Mimo że spośród przybyłych ona pierwsza otrzymała propozycję pracy nauczycielki w jedynej w Tel Awiwie szkole średniej, nie przyjęła jej. Przyjechała do Izraela, aby pracować, tłumaczyła. Po zakończeniu trwających jakiś czas biurokratycznych formalności Golda i Morris zostali przyjęci, na razie na okres próbny, na członków kibucu. Ona zbierała migdały, a on oczyszczał z kamieni zbocze pagórka. Dla Goldy, stadnej wizjonerki, praca dla wspólnego dobra, wspólne pranie i jedzenie, częste spotkania i towarzyskie zgro- madzenia członków komuny, poczucie zaufania do decyzji władz kibucu stanowiły natchnienie i bodziec do ich nowego życia. Ale dla introwertyka Morrisa, nie znoszącego pracy fizycznej, takie bytowanie stało się koszmarem. Trzymała go jedynie miłość do Goldy. Kiedy ostatecznie on i Golda zostali pełnoprawnymi członkami kibucu, nie krył przerażenia.

Wytrzymał dopóty, dopóki nie nabrało aktualności ślubowanie Goldy, że dzieci swoje urodzi i wychowa w Palestynie. To będą także jego dzieci, dowodził z nie spotykaną u niego stanowczością, i nie pozwoli, aby wzrastały w kibucowym domu dziecka, zarządzanym przez wymieniające się "matki". Atak malarii, która chronicznie, chociaż bez charakteru epidemii, panowała w kibucu, osłabił jego organizm, ale przydał mocy jego argumentacji. Za bardzo kochał Goldę, by ją zostawić, lecz nawet ona nie byłaby w stanie wymóc na nim zgody na wychowywanie ich dzieci w kibucu.

Przenieśli się zatem do Jerozolimy. Miłość do Morrisa i dzieci