zamiłowania do zbytkownych błahostek były również oskarżenia o rozwiązłość seksualną, a nawet miłość lesbijską. Ciekawe, że jedyne gorące, ale wyłącznie platoniczne uczucie do szwedzkiego hrabiego zostało zignorowane przez oszczerców, którym zależało głównie na rozdmuchiwaniu wyimaginowanych skandali, a nie na rzeczowych relacjach. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Maria była kobietą mono-gamiczną (a już z całą pewnością nie lesbijką), nie dlatego, że była żarliwą katoliczką i to nie tylko formalnie, ale dlatego, że akceptowała system wiary, w którym celibat uważany jest za najwznioślejsze kryterium ludzkiego zachowania. Nie była pierwszą ani ostatnią osobą na ziemi, której postępowanie determinował seks kosztem innych sfer. Na dodatek, wzajemne uczucie króla i królowej w latach osiemdziesiątych wzmocniło się jeszcze bardziej. Ludwik od samego początku był zauroczony żoną. Naoczny świadek uczty, w której oboje uczestniczyli, twierdzi, że ani na moment nie spuszczał z niej zahipnotyzowanego wzroku, i to na długo przed opieszałym skonsumowaniem małżeństwa. Ona musiała mieć więcej czasu na zaakceptowanie niektórych odstręczających nawyków męża: ospałości, żarłoczności, zajmowania się błahostkami, chwiejności w podejmowaniu decyzji. Ale potem doceniła jego łagodność i dobre serce (jak twierdzą historycy, zawsze odnosił się uprzejmie do służby i był niezwykle hojny w stosunku do ofiar wszelkich kataklizmów), jego odwagę, wyrozumiałość na błędy innych, jego dumę i troskę o rodzinę. Kiedy dorósł i dojrzał emocjonalnie, te ostatnie zalety wzięły u niego górę, pogłębiając uczucie, którego prawdopodobnie królowa wcześniej nie miała, gdyż sama była jeszcze dziecinna.

Paradoks ich sytuacji polegał na tym, że będąc parą królewską, zagrożoną w swej egzystencji przez dochodzącą do głosu klasę bur-żuazyjną, stanowili w gruncie rzeczy typowe burżuazyjne małżeństwo.

Los zadrwił z nich jeszcze bardziej w przypadku słynnej afery z diamentowym naszyjnikiem; jej konsekwencje miały szeroki zasięg. W 1784 roku królowę odwiedził paryski jubiler, który dorobił się znacznego majątku na słabości Marii Antoniny do luksusowej biżuterii. Zaprezentował jej wspaniały diamentowy naszyjnik. Latami zbierał do niego kamienie i oto teraz rozkładał go przed jej oczyma. Niezwykły w istocie, ale i niezwykle kosztowny. Królowa miała już jednak w tym czasie na tyle poczucia odpowiedzialności, że odmówiła kupna. Wiedziała, że jej dawniejsza rozrzutność przyczyniła się do zwiększenia zadłużenia skarbu państwa. Jubiler wpadł w rozpacz: jest zrujnowany, zostaje mu tylko popełnić samobójstwo. Królowa przypomniała mu, że król już przedtem próbował ofiarować jej ten naszyjnik i że wtedy odmówiła jego przyjęcia. Żaden jubiler nie powinien kłaść wszystkich swoich diamentów do jednego koszyka. To wymaga innego rozwiązania niż samobójstwo.

Znalazł je. Zaufany człowiek - a raczej zaufana kobieta, wspomagana przez męża, usłyszała o kłopocie jubilera i namówiła łatwowiernego, ale ambitnego kardynała, aby ten naszyjnik nabył dla królowej na raty. Królowa - powiedzieli mu - chciała go kupić bez wiedzy króla; przedstawili mu nawet umowę z podrobionym podpisem Ludwika. Ale kiedy kardynał nie uiścił pierwszej raty, jubiler udał się na skargę do Marii Antoniny. Okazało się, że przebiegła para oszustów zabrała od niego naszyjnik rzekomo po to, aby wręczyć kardynałowi. Ten jednak podczas przesłuchania oświadczył, że nigdy nie miał go w ręku. Złodziejską parę nakryto w jakiś czas później w Londynie; żyła sobie wyśmienicie.

Ludwik i Maria Antonina potraktowali sprawę jako doskonałą sposobność do przekonania opinii publicznej o swojej racji; królowa w tym wypadku nie ponosiła przecież żadnej winy. Sądząc, że naszyjnik jest u kardynała, Ludwik kazał go publicznie aresztować - nastąpiło ono w drodze do ołtarza, przed którym miał odprawiać mszę - i namówiony przez królową, nie zawsze właściwie doradzającą, skłonił Parlament Paryża, aby wytoczył mu proces za kradzież bezcennych klejnotów. Nieszczęśliwy kardynał spędził w Bastylii wiele miesięcy, oczekując na rozprawę.

Królewski plan odbił się bumerangiem. Kardynał miał opinię karierowicza i rozpustnika, ale nie złodzieja. Stał się obiektem ogólnego współczucia, a całe podejrzenie zostało skierowane na królową. Sąd, złożony głównie z przedstawicieli drobnej szlachty i butnej burżuazji, w żadnym razie nie mógł być bezstronny. Kardynał został zwolniony w maju 1786 roku na mocy wyroku sugerującego, że królowa wiedziała znacznie więcej, niż chciała powiedzieć. Ludwik rozjuszony do najwyższego stopnia - co mu się prawie nie zdarzało - takim traktowaniem żony, odwołał kardynała ze wszystkich funkcji i wysłał do zakonu, zrażając tym skutecznie wszystkie środowiska.

Kiedy oszustka została aresztowana, Sąd Najwyższy skazał ją na napiętnowanie i dożywotnie więzienie. Jednakże po roku udało jej się uciec do Londynu, gdzie do końca życia publikowała wspomnienia, w których oskarżała królową o różne zbrodnie i zboczenia, zadając tym Marii Antoninie - zdaniem niektórych historyków - ostatni, śmiertelny cios.