Wiersz miłosny Jamesa Merrilla pod tytułem Po pożarze [Strona 2]

Zwalisty, ckliwy, toczy oczami i turla

"R" na końcu języka. Miedź włosów rozbłyska

Na porcelanie czoła, jak w tych staroświeckich

Bezpiecznikach, tak łatwo tu wysiadających.

Szkarłatny szlafrok zdaje się dziwnie znajomy;

Na wielkich stopach — moje pantofle, doszczętnie

Zdarte. Mimo to, nie chcąc komplikować spraw,

Pamiętając też prezent, jaki raz od niego

Dostał Aleko — kolię z szafirowych sińców

Poraw,

Pamiętając też prezent, jaki raz od niego

Dostał Aleko — kolię z szafirowych sińców

Po palcach zaciśniętych na gardle — promiennie

Dziękuję. Jednocześnie ze swoich kryjówek

Wyłaniają się inne obiekty przekładu:

Czajnik, ręcznik, tranzystor. Na kredensie, wsparty

Krzywo o popielniczkę z wiśniowego szkła —

Dawny ja (nagie ramię wokół moich barków

Znam także), nożyczkami wycięty z biesiadnej

Migawki w knajpie. (Nagle uderza mnie myśl —

Która nie uderzyła na szczęście agencji

Ubezpieczeń — że właśnie P wywołał pożar.

Randka, klucz pożyczony w tym celu od Kleo,

Nie zgaszony papieros, dywan... Mniejsza z tym.)

Życie, sławny rozbójnik Jakże-mu-tam-poulos,

Obdarowuje innych tym, co nam odbiera.

 

W tym żarze pewnych węgli wciąż nie można dotknąć.

 

Chcę zapytać, na czyją cześć dzisiejsze święto,

Gdy nagle pokój rozjaśnia się, babcia

Wykrzykuje piskliwie: Tzimi! Tzimi wrócił! —

I ten okrzyk przywraca jej człowieczą postać,

Zgasła świeca odrasta, znów jasna i cała,

I w martwych, nie czyniących nam krzywdy płomieniach,

Przy zastawionym stole i jej zawodzeniach

Klęczę, wtulony w pożar jej starczego ciała.

Przełożył
Stanisław Barańczak