Wiersz miłosny Jamesa Merrilla pod tytułem Po pożarze

Po pożarze

Wszystko się zmienia; nic się nie zmienia. Wróciłem;

Dzwonek do drzwi, jak wtedy serce bije szybciej,

Ale to tylko Kleo — jaka chuda, stara! —

Przymusza do uśmiechu chłodne jak zmierzch usta.

 

Przyniosła z sobą tort "na jutro" — jakby jeszcze

W pojęciu jutra mogło być coś odświętnego.

Siadamy w holu — wtedy służył za jadalnię —

Świeżo odmalowanym. (Kiedy dym się rozwiał,

Nie było ponoć większych szkód, ale już wcześniej

Chciałem zmian — oszklić balkon, wstawić elektryczną

Kuchenkę; po pożarze napisałem, żeby

Wszystko to załatwiono.) Nagle oczy Kleo

Wilgotnieją na dobre — łzy radości? Również

Trosk, niestety. Jej stara matka zbzikowała.

 

Bliska dziewięćdziesiątki, z okna w suterenie

Obrzuca przechodzących obelgami — także

Torebkami herbaty, rachunkami, jajkiem

Dla wzmocnienia efektu. Samochód parkuje?

Babcia gdacze Przyjechał klient! Maluj twarz,

Ladacznico] — a Kleo tylko skrapia łzami

Prasowaną koszulę. Albo też nie wpuszcza

Jej do domu, gdy Kleo wraca po podlaniu

(Znowu łzami) ogródka na moim tarasie.

(Jutro przekonam się, że biały oleander

Od nadmiernej wilgoci rozsadził doniczkę.)

Panayióti, synalek Kleo, również nie jest

Bezpieczny. Jakby od lat nie było to faktem,

Cała dzielnica, zwłaszcza sąsiedzi z przeciwka,

Słyszy, że jest Złodziejem! I Degenerateml

I Pedałem! Podobnie jak Kleo to Dziwka!

 

Ściskam chłodną dłoń Kleo i zadaję sobie

Pytanie, czym właściwie nieszczęsna staruszka

Zasłużyła na straszny dar retrospektywnej

Intuicji — na wizje, w których ma wgląd w przeszłość,

Kiedy z Kleo istotnie był kawał hożego

Ciała, a "Noti", szczupły, z plerezą, grasował

W Szpitalu Marynarki Wojennej. Dziś musi

Mieć czterdziestkę — w tym wieku na degenerację

Traci się już zbyt wiele czasu, sił, pieniędzy.

W oczach wzbierają dawne wieczory w tym holu,

Obrus zbryzgany sosem, miniatury świec

Topiące się w miłością zaślepionych oczach.

Poprzednie, staromodne kolory tych ścian,

Cendre de rose, kość słoniowa, łuszczące się, ciepłe —

Duch tamtego kochanka widział je ostatni,

Kiedy, w płachtach płomieni, walił się ze schodów —

Dziś skryte są na zawsze, chociaż nie na dobre,

Pod spokojnym rozsądkiem jasnoszarej farby.

 

Kleo skarży się dalej. Babci wciąż jest ciepło,

Co to ma znaczyć? Dawniej siedziała okryta

Kocami w środku lipca — teraz cały dzień

W gorączce, a je tylko cukier, przekonana,

Że Kleo dosypuje truciznę do potraw.

Zabij mnie, ladacznico, będzie sekcja zwłok,

Wykryję matkobójstwo, już moja w tym głowa!

Wspominam matkę mojej matki, jej chorobę:

Nagłe agresje, potem znów przebłyski wstydu.

Kleo powiada, płacząc, że to nie to samo,

Lekarze nic nie widzą — babcia jest po prostu

Stara i bez litości. I z temperaturą.

 

Odwiedzam je nazajutrz. Kleo, zapuchnięta

Od łez, wpuszcza mnie. Za nią, w rozgrzebanym łóżku,

Mała wiedźma — różowy ołowiany piecyk —

Wbija nie poznające mnie, płonące oczy

W moją twarz, gdy próbuję pogodnej formułki:

To ja, babciu! Zanurzmy się razem w głębiny

Dawno wyschłe — tu zresztą zagradza mi drogę

Panayióti i anakondy jego ramion:

Ah Monsieur Tzim, bon zour et bon retour!

Excuse mon deshabille. Toute la nuit

Z'ai decore l'eglise pour la fete

Et fait l'amour, le pretre et moi,

Dans une alcove derriere la Sainte Imaze.

Tiens, z'ai un cadeau pour toi,

Zolifoulard ąui me va pas du tout.

Mais prends-le donc, c'est pas vole —

Ze ne suis plus voleur, seulement volaze!