Wiersz miłosny Jamesa Merrilla pod tytułem W górę i w dół

W górę i w dół

Serce, które zrywa się, znęcone zewnętrznym

blaskiem rzeczy, samo chciałoby wystąpić w

podobnie pięknej postaci.

 

John H. Finley, Jr.,

"Four Stages of Greek Thought"

 

1. Wyciąg krzesełkowy "Król śniegu"

 

Żelazny szpon ławeczki porywa parzystą

Pastwę, niesie z dygotem wzwyż, w trans akrofilii.

Ratunku! Pogotowie! Co myśmy zrobili

Najlepszego? Daj rękę, myśl o tych turystach,

 

Co wracali parami i w nietkniętym stanie

Z podniebnej arki czerwca, z tak promienną miną,

Że kupiliśmy także dwa bilety, mimo

Podejrzeń, iż nie dozna się na tej podstawie

 

Chybotliwej niczego dobrego, jedynie

Zostawi się coś z tyłu — jak teraz, rój ulic

U wzgardliwych stóp góry: świetnie, dość tych uli

Jednorodzinnych, z drogi, depresje nizinne,

 

Wszystko, w czym osiadamy, nadzieje zmylone,

Rozpacze, pocieszenia, grzechy i apatie,

Te sztywne wnętrza (każde prędzej się rozpadnie

Niż ich architekt albo lokator-milioner),

 

Umeblowane matnie, czterdziestopiętrowy

Jęk: mam ich potąd, po ten wierzchołek — sypialni

W labiryntach szkła, kostkach lodu, gdzie zapalny

Montaż rannych zórz wciąga w wir zawrotu głowy,

 

I teraz, mając w mózgu kartotekę tylu

Wzlotów mieszkalnych fasad, nad gruzów obszarem

Klnę się niebu w pół drogi do nieba, że żaden

Z mych domów — nie, styl też nie — nie był w dobrym stylu.

 

Wzniósłszy się nad swój materializm, bez wahania

Podpisuję umowę wynajmu widoku

Na kilka stanów, błękit i tuzin obłoków;

Jak wóz przeprowadzkowy, mgła wszystko pochłania —

 

Co u licha? Na sufit chmur z lękiem spoglądam:

Drży od grzmotu awantur piorunującego

Sąsiada z góry — a więc na tym to polega?

Iluminacja równa porażeniu prądem?

 

Nagle groza przemija, sunie w inne strony.

U klamki słońca wiszą skłębieni petenci

Kumulusów. Więc jednak. Ktoś robi nam zdjęcie.

Dostąpiliśmy wyżyn i zstąpili z tronu.

 

Choć dziś nie mam zamiaru powtarzać tej naszej

Jedynej anabazy — chyba że do rymu —

Lubię tę śmieszną fotkę, na której stoimy

Wciąż jako para, którą byliśmy w tym czasie.

 

Ktoś, kto się bardziej wybił, lub bardziej wbił w dumę,

Zagraca szczyt, na który wzniosła go ambicja,

Stawia tam chorągiewkę, wycina inicjał,

Ryczy: "Obywatele!..." Nie z nami ten numer.

 

Z twoich ust usłyszałem tylko, że ci raźniej

W lekkim sercu powietrza (wrona była świadkiem);

Ty z moich — że przy bieli, nawianej tu wiatrem,

Słowa to profanacja. Reszta była zjazdem.

 

Au fond każdy wierzchołek jest ślepą uliczką.

Tego dnia w każdym razie — kronika zapisze

Ten przykład przezorności — w hotelu "Zacisze"

Mieliśmy rezerwację. Zanim siadłem blisko

 

Ciebie, już po raz drugi, myśląc — nie wiem o czym:

Czemu wiatr tak cię pragnął zamknąć w uścisk ramion?

(Dziś nie mam już nadziei, że zrobię to samo) —

Okruch bezmiaru zdołał nasycić nam oczy.

 

2. Szmaragd

 

Słysząc o moim rychłym — w niedzielę — wyjeździe,

Matka spytała, czy bym przedtem mógł ją zawieźć

Do centrum. Zrzucam szlafrok; jak mógłbym ją zawieść?

Pogoda jest w sam raz. My dwoje — żywi jeszcze.

 

To jedynie jej późny mąż, zacny Generał

(Nieszkodliwym szaleństwem był ten ślub w podeszłym