Z Rusi
Jan Bolesław Ożóg
Godzina pełnej boskiej chwały
na górze i w dole, i w niebie —
i powój w wądole i żlebie —
komosa, jałowce, podbiały!
Dookoła u-cha, u-cha! —
wiecha serdeczna, nadobna,
jak dzika i cicha, po-grobna
pogańska dziewucha!
Więc nagi konopny podołek
i gęba rozkwitła, dech lilii,
i srom prawieczny i dziki,
i wargi omszone i miękkie
jak wargi dwuletniej kobyłki.
Pomiędzy wargami jak skrzydła motyli
grube, popuchłe, czerwone
dwa kurze grzebyki.
Narcyz spod kolan patrzy sennie,
podgląda wiatr ją spod krzaka tarniny.
Ta wiocha z cerkiewką kozaczą.
Za stepem dwa stare kurenie
i sochy, i płoty z wikliny.
Z leszczyny
szczebiocą dwa kosy
i śmieją się, śmieją i płaczą
półnagie w obłokach niebiosy.
Ruś polska i święta pogoda —
wieś mocna jak ruskie nieszpory,
wieś naga i dzika, i młoda.