Wiersz miłosny Jana Kasprowicza pod tytułem W ciszy wieczoru

W ciszy wieczoru

Rzędem przy drodze, na wzgórkach

Żółtego piasku, szarzeją

0 niskim zrębie chałupy,

Paloną kryte dachówką,

Dziś poczerniałą od deszczu,

Gdzieniegdzie w mchów zielonawych

Cienkie zasnutą tkaniny.

Jak starce, wiekiem zgrzybiali,

Chylą się szczytem ku ziemi

I butwiejącą przyciesią

Na szarych wsparte kamieniach,

Nie wiem, czy marzą o dawno

Zatartych śladach młodości,

Gdy jeszcze, świeżo bielone,

Sterczały słupy silnemi,

Czy też o przyszłych nawałnic

Szalonym myślą rozpędzie,

Który je w gruzy zamieni —

Dosyć, że marzą i marzą

W ciszy wieczoru.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oto patrz! Jedne z ich rzędu

Całuje miesiąc gorący,

Wyrwawszy z gwiazd się uścisków.

Ona mu wzajem odpowie

Srebrzystą światła kaskadą,

Która tej chwili z źrenicy

Pękniętej szyby wytryska.

Promień, złamany o szparę,

Pali się ogniem, gorętszym

Od tych płomiennych języków

Liżących garnki w kominie

Ze zastawioną wieczerzą —

Promień się pali wspomnieniem

Tej niepowrotnej godziny,

Gdy przed dwudziestu latami

Szczęśni mieszkańcy tej chaty,

W zaznanej ledwie miłości

Słodkiej się topiąc rozkoszy,

Błogosławili samotną

Ciszę wieczoru.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Poza chałupą, w zacieniu

Rozgałęzionej jabłonki,

Akord odwiecznej melodii:

Ona w spódnicy z barchanu,

0 piersi lekko wydętej

Poza zbrudzoną koszulą,

Pierścieniem ramion spalonych

Na jego szyi zawisła

1 drży, jak niegdyś jej matka

Hen! przed latami dwudziestu.

On, naprzód ku niej schylony,

Rozpłomienioną źrenicą

W czerwone patrząc jagody,

W pas jedną schwycił ją ręką,

Drugą, po gładkim ramieniu

Lekkim wijącą się wężem,

Topi za rąbkiem koszuli

I, drżąc, śród niemych zachwytów

Pierś odchyloną całuje

W ciszy wieczoru.