Wiersz miłosny Jana Rostworowskiego pod tytułem Tercyny o dwóch Izach

Tercyny o dwóch Izach

Mokrym blaskiem niedzieli

kwiecień nakrył nam stolik,

strząsnął palce niebieskie od tlenu,

 

włosy miałaś jak burza,

pióra nocy we włosach,

pod oczami podarki od Wenus.

 

Przepłynęliśmy salą,

zamówiliśmy piwo,

białe płatki kapały na dywan,

 

uśmiechała się małpa

za dębowym kontuarem

i wiedziałem, że nie jest prawdziwa.

 

Piwo było jak słońce,

słońce było jak wystrzał,

zakolebał się pan w meloniku,

 

zzieleniały z zazdrości

wypychane kobiety

pozostałych dziesięciu stolików.

 

Potem kwiecień się zjawił

w śnieżnobiałym kubraku

i podawał nam jaja na twardo

 

i szalona muzyka

napełniła ci palce

powalane cudownie musztardą.

 

Potem szklanki nad stołem

podskoczyły do góry

i o mało się szkło nie rozbiło,

 

zbaraniały trociny

wypychanym kobietom

że — tak razem pijemy za miłość.

 

Potem dwie krople srebra

kwiecień z twarzy ci zebrał,

potem wszyscyśmy w niebo jechali

 

i nie mogło być bardziej

nieprawdziwie na świecie

i nie mogło być doskonalej.