Niech załamują ręce nad twoim upadkiem
Janusz B. Roszkowski
Niech załamują ręce nad twoim upadkiem
mówiąc, że jesteś bezwstydna jak zwierzę,
niech biją w bębny
wykrzykując twoje imię
i tak nie powstrzymają biegu słońca ani czasu,
gdy szyby drżą i budzą w tobie drżenie,
a podmuch wiatru, który unosi liście,
unosi i ciebie...
Cóż oni wiedzą o czasie jesieni!
Już ciebie widzę — wyłaniasz się z mroku
półnaga, nieco ciemniejsza od nieba,
ale jakby światło rzeźbiło kształty twego ciała
lub jakby sama twoja skóra była źródłem światła,
rozjarzasz się, rozświecasz, jaśniejesz jak gwiazda,
jak konstelacja gwiazd na nocnym niebie:
Piersi, Brzuch, Uda, Oczy, Wargi — Całe Ciało...
Już na mnie spadasz — z wolna tracę oddech,
jakbyś wciągała mnie w siebie za włosy,
w głąb spękanego, dziewiczego lustra,
które kobiety noszą w sobie aż do śmierci,
gdzie w suchym łożysku potoku
drzemią płodowe wody...
Nie musimy się wstydzić, że naśladowaliśmy zwierzęta.
To nie nasze ciała łączyły się i rozdzielały
w wirze liści, w kłębowisku sierści lub piór.
To owe martwe światy, ciemniejsze od nocy,
nie znające jeszcze miary przestrzeni i czasu,
rozpadały się na kawałki, drobiny, pył...
A z nieskończenie małych drobin,
ze złocistego pyłu słońca
zrodził się śpiew wiatru:
Cóż oni wiedzą o czasie jesieni,
o czymś tak nierzeczywistym jak sen w śnie;
cóż oni wiedzą o mnie, twoim wiernym psie,
moja szczenna suko, wlokąca brzuch po ziemi!