Wiersz miłosny Józefa Jedlicza pod tytułem O świcie

O świcie

Moja umarła dziewczyna przychodzi co dzień z rana,

Przychodzi budzić mię ze snu smutna i zadumana.

 

W półśnie ją widzę, w półjawie, jak się krząta koło mnie,

I przez sen gorzko płaczę i marzę nieprzytomnie...

 

Pogląda na mnie boleśnie i z głębi piersi wzdycha,

I pochylając się w mroku: "dzień dobry" szepce z cicha.

 

Usiada przy szarej ścianie, smutno ogląda się wkoło

I rąbkiem białej sukienki obciera mokre me czoło.

 

W półśnie ją widzę, w półjawie, na tle mrocznego świtu.

Widzę jej oczy przejrzyste jak dwa widma błękitu.

 

Leciuchno mej twarzy gorącej dotknie bladymi wargami

I przez ten moment półbrzasku jesteśmy znowu sami...

 

I schyla się coraz bliżej, uśmiecha się coraz smętniej,

I szepce miłośnie i słodko, coraz ciszej, namiętniej...

 

A pierś mą chorą i ciężką dzikie łkanie porywa,

A duszę mą chorą i smutną szarpie boleść straszliwa.

 

Budzę się pełen dreszczu, wznoszę ciężkie powieki —

I widzę, jak niknie w dali jej duch mglisty, daleki...