Wiersz miłosny Karoliny Pawłowwej pod tytułem 10 listopada 1840

10 listopada 1840

Pośród pustyni ludnej i zgiełkliwej,

Kiedyś marzenia swe i mnie porzucił,

Czyliś godziny tej zapomniał tkliwej?

I dzień ów drogi nigdy nie powrócił?

Czyliś nie myślał z żalem o dziecięcej,

Ach, tak niewinnej, ach, tak słodkiej wierze,

Z którą składając los swój w twoje ręce

Bez trwogi, życie dałabym w ofierze?

Czyliś nie myślał, że w obliczu Boga

Święta jest chwila, kiedy jednej duszy

Drgnienie miłosne — o ufności błoga! —

W drugiej tym samym drgnieniem się poruszy?

Że mimo rozstań i mimo oddaleń

Ów promień, z rajskich zesłany ogrodów,

Jak iskra żywa w nieruchomej skale,

Trwa w sercu, pełnym goryczy i chłodu;

Że beznadzieją, że rozpaczą czarną

Nie da się, póki żywe, osnuć;

Nieziemskie nie spróchnieje ziarno,

W ukryciu swoim będzie rosnąć.

Bez słów — czyli pamiętasz? — jam wyznała,

Żem twoja, dumną tajemnicę.

I serce przeszył ból jak strzała,

I zapaliły się źrenice ...

Nad całym świata niepokojem

Unosząc się po latach, czyli

W tak dziś dalekim sercu twoim

Pozostał chociaż ślad tej chwili?

Przełożył Wiktor Woroszylski